środa, 3 sierpnia 2016

Rozdział 11 Zaufanie

Gdy się obudziłem okazało się,że Swoop nieźle mi przywalił. Miałem całą rozwaloną głowę i nakazano mi spokojnie leżeć. Ale oczywiście to nie moja natura. Natychmiast chciałem wstać więc Ironhide musiał mnie siła przykuć do stołu.
- Nie Hide. Dam sobie radę. Naprawdę  -powiedziałem znowu próbując wstać.
- A ja wiem,że sobie nie dasz rady. Już leż - popchnął mnie na stół.
- Och...jak zwykle przesadzasz -   spróbowałem znów wstać ale znowu zostałem odepchnięty.
- Coś powiedziałem. Jak już się tak upierasz to usiądź - w końcu skapitulował.
- Iron! Iron! I... Żyjesz! - nagle obok mnie usadowiły się dzieciaki,Monica i pozostał boty z ekipy.
- Nieźle cię ten Swoop załatwił. I to jednym ciosem - skwitował Jackie.
- Tak wiem - wykorzystując zamieszanie wstałem no i tym razem to ja odepchnąłem Hide'a. Po przepychankach zarówno ręcznych jak i słownych usadowiliśmy się przy komputerze ja wsparty na Beem i Smoke'u. Wszyscy w skupieniu gapili się na ekran monitora. Na razie panowała cisza i spokój.
- I jak myślisz? Oni tak na serio? - młody spojrzał na mnie uważnie z wyczekiwaniem. Oczywiście chodziło mu o ten niepokojący spokój. Sam uważałem to za dziwny. To kolejna strategia Megatrona. Szybko więc postanowiłem jedno: znaleźć statek. Najpierw trzeba było wywabić jakiegoś cona najlepiej Swoopa i założyć mu tak by się nie zorientował GPS - a. Dzięki temu mielibyśmy ich w garści. Szybko więc upozorowaliśmy fałszywą misje i poszukiwanie Kuźni. Wysłaliśmy Bee i Smoke'a z doczepionymi kamerkami i wyjechali na pustynię. Jak się okazało Cony szybko połknęły haczyk. Po chwili faktycznie zjawili się masa Vehiconów z Terrorem na czele oraz Swoopem za jego plecami. Bee i Smoke rzucili się do walki ale sami nie dawali rady. Ja nie mogłem walczyć. Niestety. Inaczej bym sam pojechał. W każdym bądź razie wysłaliśmy im na pomoc Jackie'go bo inaczej tamci by się zorientowali,że coś jest nie tak. Wrecker nie miał doczepionej kamerki więc nie widzieliśmy jego akcji,a szkoda bo to on zaczepił Swoopowi GPS. Po udanej akcji zaaranżowanej tak by widać było,że był to marny wysiłek i nieudana próba roboty wrócili do bazy. Wszyscy natychmiast znaleźliśmy się koło nich.
- Dobra robota - pochwaliłem.
- Spoko loko było łatwo - Jackie jak zwykle na luzie.
- Dzięki - Smoke tylko się uśmiechnął i odszedł.
- Pippipi - za to Bumblebee domagał się uruchmonienia GPS - a.
- Już spokojnie - uspokoiłem go i natychmiast ruszyliśmy do komputera. Widzieliśmy tam sygnał Swoop który nagle znikł i pojawił się w innym miejscu. Potem sygnał pozostawał niezmienny.
- Mamy ich! - ucieszył się Kevin -To co teraz robimy nalot?
- To raczej nie jest dobry pomysł - powątpiewał Ben.
- Jak nie jak tak?!
- Ben ma rację Kevinie. Trzeba wymyślić jakiś plan a nie: ,,nalot'' - Komendant Monica założyła ręce na Biodra i spojrzała na chłopaka groźnie.
- No ale jak nie teraz to kiedy?!
- Kev ma rację -  sprzeciwiła się jednemu przyjacielowi i swojej matce Rose popierając czarno -   włosego - No bo jak nie teraz to kiedy?
 - Ale... - jednocześnie powiedzieli Komendant i Ben. Dawniej byłoby to śmieszne ale teraz nikomu do śmiechu nie było.
- Uspokójcie się wszyscy! - do akcji wkr0czyłem ja trzymając się za głowę powstrzymując ból - Kłótniami nic nie zdziałamy - powiedziałem już ciszej. Po chwili milczenia przeproszono się nawzajem i wszyscy włącznie z siedzącymi cicho i przypatrującymi się kłotni botami mnie poparli.   - Teraz trzeba wymyślić plan. Ale najważniejsze pytanie to : jak dostać się na statek?
Jak mamy lokalizację to możemy użyć mostu. Tylko pytania: co dalej? i Mają blokadę na inne mosty czy nie? czy nas zauważą? - zauważył filozoficznie Ironhide. Zamyśliłem się.
- Może masz rację. Trzeba wymyślić jakiś plan. Ma ktoś jakiś pomysł? - niestety odpowiedziała mi cisza. Zakończyłem więc zebranie i każdy poszedł w swoją stronę.

Oczami Smockescreen'a

Gdy Loyal zakończył zebranie każdy zajął się sobą. Ja standardowo zamieniłem się w samochód i wyjechałem do miasta. Dzieci biegały po ulicach,kobiety rozmawiały na dworze przy placach zabaw,a mężczyźnie w okolicznych barach. Pogoda była ładna. Słońce świeciło,niebo było błękitne,a ja jak głupi wpatrywałem się w nie chcąc znaleźć na nich statek Conów. Głupio myślałem,że znajdę tam statek Conów. Wiadomo,że stacjonuje gdzie indziej. Zrezygnowany skręciłem w boczną uliczkę i skrótami wróciłem do bazy.
- Gdzie byłeś? - zapytała Rose i wraz z Benem pobiegli w moją stronę.
- Na wycieczce,a gdzie Kev?
- W domu - tym razem odezwał się Ben - Mama Rose go zawiozła. Ciocia do niego przyszła.
- Okej - po chwili i dzieciaki opuścili bazę i zostaliśmy sami.

Kolejnego dnia atmosfera była o dziwo spokojna. Nic takiego się nie działo,a wszyscy
zajmowali się swoimi sprawami. Ja znowu udałem się na przejażdżkę po okolicy. Niestety nic ciekawego się nie działo więc znowu pojechałem skótem do domu. Wtedy usłyszałem jakie głosy. Zainteresowany wjechałem do lasu i zamieniłem się w robota. To raczej nie był człowiek. Czyżby Decepticon? Okzało się,że jednak nie. Ujrzałem biało - czarnego bota który chyba już dawno zrównał te miejsce z ziemią.
- Wszystko gra Loyal? - spytałem ostrożnie. Słysząc mój głos gwałtownie podskoczył.
- Nie straż mnie tak -  fuknął - A...jak mnie znalazłeś? - dodał po chwili ciężko siadając na ziemi. Coś go trapiło.
 - No...usłyszałem głosy. Czy...coś się stało?
- Może... - zamilkł na chwilę jakby chciał mi coś powiedzieć. Po chwili wstał i zrobił gest żebym jechał za nim. Zamieniliśmy się w pojazdy i ruszyliśmy. Nie minęło nawet kilka minicykli,a już byliśmy na miejscu. Dokładniej to na tym pustkowiu za miastem. Zamieniliśmy się w boty i zaczęliśmy spacerować.
- Słuchaj Smoke... - zaczął Loyal jakby nie pewnie - Dobrze,że się pojawiłeś....Od dawna mnie coś trapi i chciałem się komuś wygadać...
- Czyli? - odpowiedziało mi milczenie - Mów...cokolwiek to jest to powiedz. Będzie ci lżej - uśmiechnąłem się. Starszy bot również odwzajemnił uśmiech ale jego był słabszy i bledszy.
- Pamiętasz nasz pierwszy dzień na ziemi razem? Gdy zobaczyłeś prawdziwy kolor mego lakieru? - nie wiedząc dokąd zmierza pokiwałem głową - Nie przypomina ci to czegoś? - milczałem - Może...Optimusa Prime'a? - spojrzałem na niego z uwagą. Do czego on zmierza?
- Możesz jaśniej?
- Nigdy nie mówiłem o swoim pochodzeniu... - czyżby... - Ale teraz powiem. Oprócz ciebie wiedzą Megatron,Terror,Ratchet... i Elita... - jednak - Czyli... - nabrał głęboki wdech - Moimi rodzicami są...Optimus Prime i Airachnid...
Patrzyłem się na niego jakby był skończonym wariatem. Przyjrzałem się mu uważnie. Szalonej Concki nie przypominał ale za to Optimusa już za bardzo. Tylko twarz,gogle i farbowany lakier go od niego odróżniały. Ale mowa,dowodzenie...
- Czemu Prime nie mówił o tym? To znaczy...o Airachnid wiem. Mało cię przez to lubiło. Ale o Primie...
- Mój ojciec to miała być tajemnica - milczałem. Naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć - Nikomu o tym nie mów. Ufam ci - spojrzałem na niego. Mimo,że nosił gogle to wiedziałem,że oczy aż biją powagą. Kiwnąłem głową,że dochowam tajemnicy. Loyal bez słowa zmienił się w auto i ruszyliśmy do domu. Gdy przyjechaliśmy od razu zaczęli nas wypytywać co się stało. My jednak mówiliśmy,że nic. Tylko Kevin coś podejrzewał. Z resztą...i tak Loyal potem mu powie. To najlepsi kumple...Kolejnego dnia po odpoczynku zaczęła się intensywna praca odnośnie ataku na statek conów. W końcu zadecydowaliśmy,że wszyscy(oprócz Monici,Hide'a i dzieci)ruszymy do statku conów mostem ziemnym. Loyalowi się już poprawiło więc mógł iść. Jeżeli most będzie ,,zamknięty'' Iron i Ben zhakują system. Później wkradniemy się na statek,weźmiemy potrzebne informacje,zainstalujemy kamerki gdzie tylko się da i wiejemy. Mieliśmy wyruszać następnego dnia,a do jutra miał być intensywny trening i przygotowania...
Już staliśmy przed mostem. Zwarci i gotowi. Komendant Monica specjalnie zwolniła się z pracy by czekać z dziećmi i naszym czarnym ,,Profesorkiem'' na wynik tej misji. Chyba najważniejszej dotychczas.
- Uwaga gotowi? - zapytał Ironhide. Wcześniej całą noc pracował z Benem(który teraz spał na jego ramieniu) by zhakować wejście do mostu na statek conów. Sam Iron ledwo powstrzymywał się by usnąć.
- Gotowi! Pippipi! - uruchomił most,zamieniliśmy się w auta i wjechaliśmy do środka...Po chwili zobaczyłem czarne ściany,dach...byliśmy na statku....Teraz trzeba było zachować wszelakie ostrożności by nas nie złapali...
----------
Wróciłam z wakacji i wstawiam trzy napisane rozdziały. Jak będzie siła pojawi się dziś jeszcze jeden ale nie mogę wam teraz tego obiecać. Przepraszam za nie składne zdania ale jestem trochę zmęczona. Ech tak jest jak zamiast spać podczas podróży to się czyta książkę :). No a teraz pytanko: kto się domyślał o pochodzeniu Loyala? Pozdrawiam! 

Rozdział 10 Koszmary przeszłości

Kolejnego dnia obudził mnie krzyk albo raczej pikanie Bumblebee który za prośbą Hide'a miał mnie wybudzić ponieważ na komputerze pokazały się cony. Szybko więc wstałem,ogarnąłem się jako tako i podbiegłem z Bee do reszty ekipy którzy stali zaciekawieni przed ekranem
- Co się dzieje Ironhide?
- No w końcu się zbudziłeś! Spójrz -  wskazał na jeden punkt wśród conów.
- No Decepticony. Ale złoży energonu to ja nie widzę - z założonymi rękoma,lekko przechyliłem się na prawy bok i w takiej pozycji obserwowałem ekran.
- Uwierz mi. Kiedyś podczas wojny na Cybertronie wysłano mnie i kilka innych botów do walki z Conami. W jednostce wroga było mnóstwo dinobotów,a na komputerze miały swój sygnał - wskazał raz jeszcze. Przyjrzałem się. Faktycznie kropka była niby taka sama ale jednak trochę inna. Skinąłem głową.
- No dobrze ale to by znaczyło,że...
- ...Udało im się stworzyć Dinobota! - zakończył za mnie Smoke. Nie było dobrze. Mieli nad nami przewagę,a takim czymś jeszcze ją zwiększali.
- Co robimy? - pytanie młodego jeszcze bardziej pogorszyło mój nastrój ale nie należało go winić. Spojrzałem na ekipę.
- Jedziemy – po chwili byliśmy niedaleko wroga. Złe było to,że Cony znajdywały się nieopodal miasta. A im bardziej będą się tam zbliżać tym szybciej nas wykryją...

Narracja trzeciosobowa

Korytarzami statku spacerował Megatron. Za niedługo jego żołnierze mięli ruszyć na ziemię i przetestować obiekt na który tak długo czekali. Nawet zaniedbał wydobywanie ogromnych złóż energonu na korzyść wroga. Ale nie żałował tej decyzji.
- No na reszcie - powiedział swoim zwyczajnym chłodnym tonem wchodząc do pewnego pomieszczenia i stając przed kapsułą - Na razie ty. A potem więcej Dinobotów. Z takim sojusznikiem... - nie dokańczał. Nie musiał. Jego wzrok zatrzymał się na Dinobocie jeszcze nie przebudzonym. Robot miał pomarańczowo - srebrną zbroję. Wedle zamierzenia miał zmieniać się w pterodactyla...Megatron wyszedł z pomieszczenia. Dopiero po kilku maxicyklach znalazł się tam ponownie z całą armią żołnierzy.
- Tylko ostrożnie! - krzyczał - Dopiero się obudził. Ostrożnie z nim... - żołnierze wedle zalecenia ostrożnie podeszli do kapsuły i z wyciągniętymi broniami otworzyli ją...Buchnęło zimno i zaczęła wydobywać się para. Po chwili wypadł z niej bezwładnie robot. Tuż przed zetknięciem z podłożem otworzył optyki i ustawił ręce tak,że oparł się nie stykając z podłogą. Po chwili wstał zdezorientowany.
- Gdzie ja jestem?
- Spokojnie - ręką dał znać Vehiconom przy schowały broń - Jestem Lord Megatron dowódca Decepticonów.
- Co? Kim ty..ja...
- Uspokój się. Masz na imię Swoop i jesteś dinobotem. Jako tryb alternatywny masz pterodactyla ale do rzeczy - szary od razu postanowił przejść do najważniejszych dla niego spraw.
-To znaczy?
- To znaczy,że nie będziemy rozmawiać w takim miejscu - wyprowadził zdezorientowanego Swoopa na zewntąrz i zaprowadził go do pomieszczenia  z tronem. Megatron rozsiadł się tam wygodnie i zaczął wszystko wyjaśniać. Dopiero po jednym megacyklu Swoop dowiedział się wystarczająco dużo. Jednak był mądrzejszy niż Lordowi się zdawało.
- Z tego co słyszę to wy chcecie władzy i zniszczyliście Cybertron. Z tego co mi mówisz tą planetę też chcesz zniszczyć. To wy jesteście źli. Czemu mam ci służyć? - w conie aż się zagotowało. ,,Zabiję tego Schockwave'a. Nie miał być aż taki inteligenty''.
- Masz mi służyć bo to MY wygramy. To JA dałem ci życie i to JA mogę ci je odebrać - zapadła głucha cisza. Po chwili rozmyślań dinobot skinął głową i pokłonił się.
- Lordzie... - odpowiedzią Megatrona był tylko wredny uśmiech.

Oczami Loyala

Znaleźliśmy się w jakimś gęstym sosnowym lesie. Przedzieraliśmy się trochę aż w końcu znaleźliśmy grupę conów. Nie było z nimi żadnego ważniejszego cona ale za to był pomarańczowo – srebrny robot pterodactyl. Od razu wiedzieliśmy,że to Dinonot. To raczej był ważny dla conów,a raczej Megatrona element więc niezrozumiałe było czemu puścili go z taką małą grupą mało ważnych robotów. Jedyne co mi przychodziło do głowy to to,że dinobot jest obiektem testowym,a statek musi być gdzieś w pobliżu. Być może nawet lata nad naszymi głowami...
- To co robimy? - spytał Jackie.
- Atakujemy - wyskoczyliśmy i od razu znokautowaliśmy wszystkie cony. Nie było ich dużo,a nowe się nie pojawiały. Zrozumiałem,że to ma być test dla Dinobota bo podczas wojny jeden taki dinobot mógł rozgromić w kilka minicykli 1/4 armii  Megatrona,a to był nie lada wyczyn i to w tak krótkim czasie.
- Kim jesteście? - zapytał.
- A ty? - wyprzedził mnie pytaniem Wheeljack.
- Swoop. I mam zamiar was zabić! - zamienił się w robota i zamierzył się na nas pięścią. Od razu było widać,że nie miał pojęcia o walce. Z łatwością omijaliśmy jego ciosy. Niestety pech chciał,że gdy Swoop się zdenerwował zamierzył się celnie i trafił mnie w głowę. Na tyle silnie,że straciłem przytomność. O zgrozo...

To nie był zwykły sen. Od razu rozpoznałem wspomnienia z przeszłości. Zawsze ich unikałem i przez tego Dinobota. Och...On zawsze czycha gdy stracę świadomość czy coś podobnego! No wielkie dzięki zawsze uwielbiałeś mnie denerwować! Pierwsze wspomnienie przedstawiało mamę. Mnie z nią nie było. Wiem,że wtedy się urodziłem ale zostałem w bezpiecznym miejscu. Mama mi o tym opowiadała. Widziałem jak szła i sprytnie wkradła się do bazy autobotów. Nawet jej nie zauważyli. Szedłem za nią. Nie widzieli mnie i przenikałem niczym duch. Byłem tylko widzem. Nie powiem chodź nie chciałem tego wspominać zaciekawiło mnie to.
- Airachnid?! - usłyszałem głos. Zobaczyłem,że mama stoi przed biało pomarańczowym medykiem. Ratchet...  - Co ty tu robisz?!
- Jest? - zapytała.
- Niby kto? - udał głupiego.
- Dobrze wiesz kto. Muszę się z nim pilnie zobaczyć.
-To nie jest najlepszy pomysł...
- Nie denerwuj mnie Ratchet! - podniosła głos na tyle,że bot podskoczył,a potem skinął głową.
- Wejdź - zasłonił się tak by go nie widziała i wstukał kod. Potem ją przepuścił. Weszła do środka. Stał tyłem ze swoją żoną. Nie usłyszeli jej. Mama zawsze cicho się poruszała ale On akurat miał bardzo dobry słuch.
- Optimus... - podskoczyli. Różowa botka której całkowicie nienawidziłem natychmiast wycelowała w matkę blasterem. On był zszkowony gdy ją widział. Natychmiast objął fembotkę celującą z blastera niejaką Elitę One,a fembotkę stojącą przed nim obrzucił gardzącym spojrzeniem.
- Co tu robisz? Zabroniłem ci tu wchodzić!
- Wiem ale to konieczne.
- A to niby czemu?! - obruszyła się Elita. Działa mi na nerwy. Zacisnąłem pięści. Gdyby nie Starscream to by ona ją zabiła.
- Słuchaj...odnośnie nas...
-Nie ma żadnego nas - nie podniósł głosu ale mówił stanowczo.
- Ale nasz syn jest.
- Powiedziałem... - zapadła cisza – Co?
- To co słyszałeś. Jeżeli mi nie wierzysz to jutro zakradne się z nim do Icaon – po chwili odwróciła się i odeszła. Zacisnąłem powieki. Optimus jak ja cię nienawidzę. Czemu się do nich dołączyłem? Czemu mu wybaczyłem? Czemu? Dawno gdy Optimus jeszcze jako Orion przyjaźnił się z Megatronem i nie znał Elity jego przyjaciel zapoznał go z Airachnid. Zakochali się w sobie. Gdy zaczęła się wojna wszystko się pokiełbasiło. To tak w dużym skrócie. Dlatego Meg o tym wiedział. Terror sam się domyślił. Wiedzieli też oczywiście Elita i rzecz jasna Ratchet. To wspomnienie najgorsze nie było. Ale kolejne nie były już takie ,,miłe''. Drugie wspomnienie ukazywało moją matkę stojącą w jednej z ciemniejszych uliczek Icaon. Była sama z małym mną. Jeszcze ze starym lakierem. Wśród zgliszcz nie było żadnego żywego ducha nie licząc strażników. Była chwilowa przerwa od kolejnych ataków. Po kilku cyklach pojawili się Ratchet,Optimus i Elita.
- No to teraz przyznaj się,że kłamiesz - warknęła różowa - On kocha mnie! Nie ciebie! Nawet jakbyś została Autobotem...
- Eltia tylko spokojnie - Ratchet starał się ją uspokajać ale ona tylko się wyrwała i nic nie powiedziała.
- Nie kłamie sama zobacz 0 zniknęła w głębi uliczek gdzie zostawiła małego mnie. Po chwili się zjawiła z metalicznym ,,zawiniątkiem'' w ręku. Pierwszy podszedł Ratchet. Jego mina nie zostawiała wątpliwości.
- Optimusie...on...jest prawie identyczny - chyba był blady. Mama uśmiechała się tryumfalnie. Druga podeszła zona Prime'a. Gdy wróciła na swoje miejsce obok Ratcheta na jej twarzy malowało się nie dowierzanie i złość. Na samym końcu podszedł sam Optimus. Niby taki odważny. Ale tylko na polu walki. Tu tej odwagi mu zabrakło.
- Nie ważne jak wygląda to nie jest mój syn - upierał się jak mały bocik. Obserwując to prychnąłem tylko poirytowany. Prime podszedł. Zobaczył mnie. I rozum mu odjęło. Natychmiast się odsunął. Airachnid poprosiła czyby nie mógł się mną zaopiekować. Bot zamilkł,a po chwili wahania odpowiedział:
- Owszem im mniej będzie Decepticonó tym lepiej. Dopilnuję by nie stał się czymś takim - tutaj spojrzał na mamę pogardliwie - Ale NIKT powtarzam NIKT nie będzie wiedzieć,że on jest moim synem -  Autoboty będą miały świadomość jednego: jego matką jest najgorsza z decepticonów - ...to dzięki niemu mną gardzili. Gotowało się to we mnie. Czemu ja nie Miałem do niego za złe? Teraz mam. Dobrze,że Megatron cię zabił bo ja bym ci zgotował gorszy koszmar. Wróciłem do wspomnień. Nikt nie rozumiał czemu miałem wysoką pozycję mimo mego utalentowania nie chcieli mnie przez mą matkę(i to dzęki niej taką pozycję otrzymałem bo inaczej zagroziła Prime'owi,że powie kto jest moim ojcem). Mimo,że wiele botów mną gardziło nie wszyscy byli źli. Tylko starsi. Tacy jak Hide,Bee,Jackie,Smoke byli tolerancyjni. Ale przeciwników było więcej...
- Jak się nazywa? - z rozyślań wyrwał mnie głos Ratcheta. Prime nawet nie miał odwagi zapytać.
- Loyal. Loyal Courage - podstawiła mnie ojcu pod nos. Wziął mnie niechętnie. Potem nadeszło kolejne wspomnienie. Gdy poznałem Hide'a. Jako jeden z niewielu najpier mnie tolerował,a potem się zakolegowaliśmy. Dopiero potem zostaliśmy przyjaciółmi. Były też wspomnienia gdzie farbowałem zbroję,jak Optimus kilka razy po zebraniach gdy jako ostani wychodziliśmy z pomieszczenia mówił mi szeptem,ze nie jest moim ojcem,jak zostałem mianowany(niechętnie)na pierwszego oficera...Potem nadeszło najgorsze wspomnienie. Śmierć matki...Gdy rozmawiała ze mną. Scream uznał ją za zdrajczynię i zabił na moich oczach. Później nadeszło jeszcze gorsze chodź myślałem,że gorzej nie będzie. Znajdowaliśmy się w wielkim pomieszczeniu. Głównej bazie
autobotów. Było dokładnie tydzień po śmierci matki. Ruszyłem do sali gdzie przebywał Optimus. Myślałem,że chociaż teraz mnie pocieszy. Powie jedno słowo. Nie zaprzeczy,że jestem jego synem...Wszyscy uważali go za ideał. A ja wiedziałem,że wiele mu do tego brakuje. Szkoda,że tylko ja...No nie licząc matki. Ale jej nikt nie słuchał. Nawet cony. Zresztą mnie też nikt nie słuchał. W każdym bądź razie żyłem resztkami nadziei,że powie: ,,Przepraszam synu''.
- Coś się dzieje Loyal? - spytał. Stał z Ratchetem i Elitą żywo o czymś dyskutując.
- Owszem... - stanąłem obok nich. Elita aż się gotowała ze wściekłości. I to nie dlatego,że obok stałem ale nawet sposobem chodzenia przypominałem Prime'a. Dopiero potem porządnie wszystko zatuszowałem.
- Mówiłem,że Airachnid nie żyje?
- Nie żyje? - Elita się ożywiła. Mnie aż ścisnęło w żołądku ale kątem oka spojrzałem jak zareaguje Prime. Jego mina nic nie wskazywała.
- Tak nie żyje - powiedziałem przez zęby - Rozmawiała ze mną i Scream uznał ją za zdrajcę i zabił ją na moich oczach. Było to tydzień temu.
- A czemu z tobą rozmawiała? Chcesz nas zdradzić? - Prime nagle się podniósł. Wiedziałem czemu.
- Jest,a raczej była moją matką! Czemu nie miałem z nią rozmawiać?! O co ci chodzi?! Straciłem matkę. Ojca nigdy nie miałem,a dziwię się czemu skoro on stoi cały czas obok,a jedyne co zrobił w mojej sprawie to tylko zaprzeczanie mi codziennie,że nie jestem jego synem! - nie czekając na odpowiedź obróciłem się napięcie i wyszedłem z pomieszczenia. Pobiegłem za sobą i wtedy wspomnienia się skończyły. Zostało tylko to jak podsłuchałem rozmowę Prime'a i jego drużyny o podróży na ziemię(i cudem się tam rozbiłem). Potem jak Prime walczy obok mojej kapsuły,nie zauważa mnie...Jego śmierci nie widziałem. I całe szczęście. Byłem wściekły. Chciałem krzyczeć ale nie mogłem. Nie miałem już siły. Czemu? Czemu te wspomnienia cały czas mnie nękają?

Rozdział 9 Pole do popisu

Hej tym razem witam się z wami na górze! Rozdział który teraz czytacie ma być luźniejszy. Był pisany na wakacjach gdzie muszę pisać w Open Office na starszej wersji która nie ma poprawki liter. :( No i nie ma internetu ani nawet zasięgu. Co prawda mam bardzo słaby na telefonie bo mam z plusa ale to i tak nie pociesza,że mieszkamy na jakimś kompletnym za przeproszeniem zadupiu. No ale mają basen. :) Ponieważ nie mogę sprawdzić błędów i długość rozdziału będzie raczej nieskadny(zwłaszcza,że nie miałam na niego pomysłu i ciężko mi się go pisało) Gdy po powrocie go wstawię posprawdzam błędy i poprawie ale mogą zdarzyć się drobne pomyłki :) Dobra koniec tej paplanki i zapraszam na rozdział.
--------------
- Hah to jakaś kpina! - z bazy wyszedł Ironhide. Był poddenerwowany.
- Co się dzieje? - spytałem. Siedziałem z dzieciakami i Bee'm na ,,tarasie'' i rozmawialiśmy o tym i tamtym. Atmosfera była dość luźna jak na ostatnie czasy i wydarzenia.
- Nie mam siły wyjaśniać idź sam sobie zobacz - już na początku darował sobie tłumaczenie i zrezygnowany zamachał ręką. Szybko weszliśmy do bazy. Tam zastaliśmy dosyć zabawny widok. Weeljack leżał na Smockescreen'ie i przygniatał go swoim ciężarem do podłogi. Tamten starał się go strącić ale jakoś to nie wychodzi z jedną wolną ręką. Parsknęliśmy śmiechem.
- To nie śmieszne! - oburzył się czarny - Od zapasów mają salę treningową!
- Och nie przesadzaj - Ben z trudem powstrzymał śmiech. Podszedł do bota i czubkami palców pomacał czubek jego kciuka co oznaczało: ,,nie martw się''. Rose i Kev mięli równie dobrą zabawę. Dziewczyna podeszła do wstającego z podłogi Jackie'ego. Ostatnio stał się jej partnerem i lepszym przyjacielem niż Erica. Przede wszystkim był zasłużonym wreckerem i bombardierem.
- Nieźle narozrabialiście -  zaśmiał się Kev czochrając się po głowie.
- Tego nie musisz...wyjaśniać...uch -  Smoke próbował wstać ale miał trudność z oddychaniem przez ciężar Wheeljack'a i pochwili znów upadł przewracając się na plecy z westchnieniem ulgi. Zacząłem uspokajać Hide'a bo za godzinę miała przyjechać komendant Monica by omówić nasz plan znalezienia statków conów. A to łatwe nie było zważywszy,że latał wysoko w chmurach lub w przestrzeni kosmicznej.
- No już koniec! - klasnąłem w dłonie. Niestety sytuacja uspokoiła się tylko na chwilę bo po chwili rozgorzała kłótnia. A gdy Monica wróciła zajęło nam jeszcze kilka maxicykli na ich uspokojenie. Mieliśmy poważne opóźnienie i każdy był wkurzony na maksa.
- No dobrze - westchnąłem gdy w końcu zebranie się rozpoczęło - To... - wtedy odezwał się sygnał z komputerów. Właściwie to ja już nie miałem siły. Podeszliśmy więc tylko do komputerów i odebraliśmy sygnał. Duża armia conów wykopywała energon. Dziwne było to,że nie wykryto sygnału dodatkowego cona - nadzorcy którymi zazwyczaj byli albo Terror albo Starscream.
- Wyraźnie mają lepsze zajęcie z Dinobotami lub kuźnią - stwierdziła filozoficznie Rose.
- Ale to nie znaczy,że macie nie być ostrożni - zaoponowała Komendant Monica. Pokiwałem głową.
- No! To możecie rozładować energię - te zdanie było skierowane do dwóch białych botów. Hide nic nie komentując podszedł do komputera i zastukawł w klawisze. Po chwili pojawił się most ziemny,zmieniliśmy się w pojazdy i wjechaliśmy w niego. Po drugiej stronie(byliśmy na sawannie) było mnóstwo trawy. Słońce prażyło,a nieopodal było mnóstwo zwierząt i ludzi(nazwanych przez Kev'a Afrykanami). Musięliśmy uważać bo nawet drzewa były zbyt chude by się schować.
- Chodźcie jedziemy - ponagliłem,znowu zamieniłem w auto i pojechałem przed siebie. Za mną jechali Bee,Smoke i Jackie. Nie wiem ile tak jechaliśmy ale minęło kilka albo nawet i kilkanaście dobrych maxicykli zanim dojechaliśmy na miejsce. Zmieniliśmy się znowu w roboty i ukryli za gęstą trawą która dawała jako takie schronienie. Spojrzałem w głąb dziury pełnej conów. Po pierwsze nadmiar ostrożności był niepotrzebny bo w ogóle nie patrzono na boki. I nadzorcy również nie było.
- Może myślą,ze zajmiemy się kuźnią - zastanowił się Smoke tym razem już ciszej.
- Pipipip - stwierdził Bee z cichym pikaniem co znaczyło: ,,Masz rację''.
- Chodźcie - zacząłem się czołgać w stronę dziury,a gdy już byłem blisko krawędzi zmieniłem się w lamborghini i zjechałem w dół. Za mną pędziła reszta. Vehicony ledwo wyciągnęły blastery,a już uruchomiłem blaster i strzeliłem w kilku z nich. Po chwili poleciały też pociski Bee i Smoke'a.
- Jackie idziesz ze mną! My używamy broni białej! - pomknęliśmy na drugą część wrogów którzy nie przerywali pracy. Uruchomiłem swoje ostrze,a Wheeljack dwie katany. Szybko udało nam się przeciąć kilku z botów. Ale to by było zbyt piękne gdyby było prawdziwe. Jeden trafił mnie w plecy,a drugi Smoke'a w okolicach brzucha. Ból trochę był ale tragicznie nie było.
- Wszystko gra? - spytałem Smoke'a bo ja sobie radziłem.
- Tak - pomogłem mu wstać. Udało się nam wygrać a cony zabrały tylko kilka taczek z energonem. Wróciliśmy do domu obładowani,a Bee został by pilnować energonu bo musieliśmy kursować kilka razy. Nasze rany nie były super poważne i dopiero po namówieniu Hide'a wyleczył nas gdy cały energon był w magazynie. Po misji odpuściliśmy już naradę ponieważ było późno. Tej nocy nie nawiedziły mnie żadne wizje(jak ja dziękuję),a rano też nic się nie działo. Odwieźliśmy dzieciaki do szkoły i zajęliśmy się treningiem. Właściwie to wszystko szło spokojnie gdyby nie to,że trochę się zapomniałem...na szczęście opanowałem się w porę. Toczyłem sobie przyjacielski bój z Iron'em. Bot odepchnął mnie mieczem i posłał chwilowo na deski. Szybko wstałem i przyszykowałem się do kontra ataku. Bot zamachną ł się na mnie ale ja zablokowałem go. Po chwili wpadłem na dobry moim zdaniem pomysł. Jego pierwsza część poszła bezbłędnie ale z drugą za bardzo się rozpędziłem. Najpierw wykonałem pełny obrót z mieczem i w ten sposób. Wyrzuciłem botowi miecz z ręki. Potem podskoczyłem,wykonałem obrót i...przypomniało mi się,że nie mogę tego ujawnić. Tylko on to potrafił zrobić! Szybko więc przestałem ruchu i boleśnie się wywaliłem. Szybko obok mnie pojawiła się reszta drużyny.
- Ja wiem,że lubisz się popisywać ale z tym to przesadziłeś i to ostro - Hide nie miał zadowolonej miny.
- Och przestań to było świetne! Tylko szkoda,że ci się nie udało - dodał Smoke.
- No tak. Szkoda. Ale Hide ma raczej rację - udałem zawód. W głębi się cieszyłem,że udało mi się ich nabrać. Ale następnym razem muszę być ostrożny.
- Słuchaj! - Hide nie dawał za wygraną -  Lubię cię ale wiesz,że tylko Optimus umiał wykonać taki cios. Ty mogłeś się omal nie zabić! Jakim cudem nic ci się nie stało to nie wiem - a ja wiem. Znam sposób by uchronić się od upadku po nieudanym lub upozorowanym nieudanym próbie ataku z takiej pozycji. Mam to ,,zarejestrowane''.
- Dobrze sorki.
- Ech...już dawno nie eksperymentowałeś. Zaraz...jedziemy po dzieciaki - dopiero teraz mu się przypomniało. Wbiegł szybko di bazy,a za nim Smoke.
- To było niezłe - pochwalił przechodząc obok mnie Jackie - A...tak na marginesie to mogę pojechać po Rose?
- Pewnie,że możesz - uśmiechnąłem się szeroko. Bot odwzajemnił uśmiech i ruszył do bazy. Później obok mnie przeszedł Bee. Stanął przede mną,poklepałem po ramieniu,zapikał pochwałę i odszedł. Jeszcze chwilę tak stałe lecz po chwili ruszyłem do bazy by Smoke wysadził nas przy szkole(a ostatnio coraz lepiej mu to wychodziło). Niestety bez wizyjne dni się skończyły gdy tylko chciałem postawić stopę we wnętrzu naszego domu. Jednak tym razem nie wyczekiwałem końca. Widziałem matkę i chodź przez wielu nierozumiana była dla mnie kochaną matką. A ojciec. Dobrze mnie traktował ale tak jak zawsze swoich żołnierzy. Mama zawsze mi pomagała i chodź nie mieszkałem z nią, często się widywałem. Jako małemu to pozwalano mi się spotykać. Dopiero potem się nie zgadzali i sam się wymykałem. Gdy uczyłem się chodzić i przewaliłem się to spoko matka zawsze była. Byłem smutny i nie chciało mi się bawić samemu? Jest okej matka mi pomagała! Tylko dziwię się jednemu. Żałuję tej dezycji ale raczej już nie można jej odkręcić. Byłem wtedy mały i wielu rzeczy nie rozumiałem. Tej rzeczy też nie rozumiem...I do dziś dzień zastanawiam się czemu ,,wybaczyłem'' ojcu zarzekanie się kilkakrotnie,że nie jestem jego synem...