środa, 3 sierpnia 2016

Rozdział 11 Zaufanie

Gdy się obudziłem okazało się,że Swoop nieźle mi przywalił. Miałem całą rozwaloną głowę i nakazano mi spokojnie leżeć. Ale oczywiście to nie moja natura. Natychmiast chciałem wstać więc Ironhide musiał mnie siła przykuć do stołu.
- Nie Hide. Dam sobie radę. Naprawdę  -powiedziałem znowu próbując wstać.
- A ja wiem,że sobie nie dasz rady. Już leż - popchnął mnie na stół.
- Och...jak zwykle przesadzasz -   spróbowałem znów wstać ale znowu zostałem odepchnięty.
- Coś powiedziałem. Jak już się tak upierasz to usiądź - w końcu skapitulował.
- Iron! Iron! I... Żyjesz! - nagle obok mnie usadowiły się dzieciaki,Monica i pozostał boty z ekipy.
- Nieźle cię ten Swoop załatwił. I to jednym ciosem - skwitował Jackie.
- Tak wiem - wykorzystując zamieszanie wstałem no i tym razem to ja odepchnąłem Hide'a. Po przepychankach zarówno ręcznych jak i słownych usadowiliśmy się przy komputerze ja wsparty na Beem i Smoke'u. Wszyscy w skupieniu gapili się na ekran monitora. Na razie panowała cisza i spokój.
- I jak myślisz? Oni tak na serio? - młody spojrzał na mnie uważnie z wyczekiwaniem. Oczywiście chodziło mu o ten niepokojący spokój. Sam uważałem to za dziwny. To kolejna strategia Megatrona. Szybko więc postanowiłem jedno: znaleźć statek. Najpierw trzeba było wywabić jakiegoś cona najlepiej Swoopa i założyć mu tak by się nie zorientował GPS - a. Dzięki temu mielibyśmy ich w garści. Szybko więc upozorowaliśmy fałszywą misje i poszukiwanie Kuźni. Wysłaliśmy Bee i Smoke'a z doczepionymi kamerkami i wyjechali na pustynię. Jak się okazało Cony szybko połknęły haczyk. Po chwili faktycznie zjawili się masa Vehiconów z Terrorem na czele oraz Swoopem za jego plecami. Bee i Smoke rzucili się do walki ale sami nie dawali rady. Ja nie mogłem walczyć. Niestety. Inaczej bym sam pojechał. W każdym bądź razie wysłaliśmy im na pomoc Jackie'go bo inaczej tamci by się zorientowali,że coś jest nie tak. Wrecker nie miał doczepionej kamerki więc nie widzieliśmy jego akcji,a szkoda bo to on zaczepił Swoopowi GPS. Po udanej akcji zaaranżowanej tak by widać było,że był to marny wysiłek i nieudana próba roboty wrócili do bazy. Wszyscy natychmiast znaleźliśmy się koło nich.
- Dobra robota - pochwaliłem.
- Spoko loko było łatwo - Jackie jak zwykle na luzie.
- Dzięki - Smoke tylko się uśmiechnął i odszedł.
- Pippipi - za to Bumblebee domagał się uruchmonienia GPS - a.
- Już spokojnie - uspokoiłem go i natychmiast ruszyliśmy do komputera. Widzieliśmy tam sygnał Swoop który nagle znikł i pojawił się w innym miejscu. Potem sygnał pozostawał niezmienny.
- Mamy ich! - ucieszył się Kevin -To co teraz robimy nalot?
- To raczej nie jest dobry pomysł - powątpiewał Ben.
- Jak nie jak tak?!
- Ben ma rację Kevinie. Trzeba wymyślić jakiś plan a nie: ,,nalot'' - Komendant Monica założyła ręce na Biodra i spojrzała na chłopaka groźnie.
- No ale jak nie teraz to kiedy?!
- Kev ma rację -  sprzeciwiła się jednemu przyjacielowi i swojej matce Rose popierając czarno -   włosego - No bo jak nie teraz to kiedy?
 - Ale... - jednocześnie powiedzieli Komendant i Ben. Dawniej byłoby to śmieszne ale teraz nikomu do śmiechu nie było.
- Uspokójcie się wszyscy! - do akcji wkr0czyłem ja trzymając się za głowę powstrzymując ból - Kłótniami nic nie zdziałamy - powiedziałem już ciszej. Po chwili milczenia przeproszono się nawzajem i wszyscy włącznie z siedzącymi cicho i przypatrującymi się kłotni botami mnie poparli.   - Teraz trzeba wymyślić plan. Ale najważniejsze pytanie to : jak dostać się na statek?
Jak mamy lokalizację to możemy użyć mostu. Tylko pytania: co dalej? i Mają blokadę na inne mosty czy nie? czy nas zauważą? - zauważył filozoficznie Ironhide. Zamyśliłem się.
- Może masz rację. Trzeba wymyślić jakiś plan. Ma ktoś jakiś pomysł? - niestety odpowiedziała mi cisza. Zakończyłem więc zebranie i każdy poszedł w swoją stronę.

Oczami Smockescreen'a

Gdy Loyal zakończył zebranie każdy zajął się sobą. Ja standardowo zamieniłem się w samochód i wyjechałem do miasta. Dzieci biegały po ulicach,kobiety rozmawiały na dworze przy placach zabaw,a mężczyźnie w okolicznych barach. Pogoda była ładna. Słońce świeciło,niebo było błękitne,a ja jak głupi wpatrywałem się w nie chcąc znaleźć na nich statek Conów. Głupio myślałem,że znajdę tam statek Conów. Wiadomo,że stacjonuje gdzie indziej. Zrezygnowany skręciłem w boczną uliczkę i skrótami wróciłem do bazy.
- Gdzie byłeś? - zapytała Rose i wraz z Benem pobiegli w moją stronę.
- Na wycieczce,a gdzie Kev?
- W domu - tym razem odezwał się Ben - Mama Rose go zawiozła. Ciocia do niego przyszła.
- Okej - po chwili i dzieciaki opuścili bazę i zostaliśmy sami.

Kolejnego dnia atmosfera była o dziwo spokojna. Nic takiego się nie działo,a wszyscy
zajmowali się swoimi sprawami. Ja znowu udałem się na przejażdżkę po okolicy. Niestety nic ciekawego się nie działo więc znowu pojechałem skótem do domu. Wtedy usłyszałem jakie głosy. Zainteresowany wjechałem do lasu i zamieniłem się w robota. To raczej nie był człowiek. Czyżby Decepticon? Okzało się,że jednak nie. Ujrzałem biało - czarnego bota który chyba już dawno zrównał te miejsce z ziemią.
- Wszystko gra Loyal? - spytałem ostrożnie. Słysząc mój głos gwałtownie podskoczył.
- Nie straż mnie tak -  fuknął - A...jak mnie znalazłeś? - dodał po chwili ciężko siadając na ziemi. Coś go trapiło.
 - No...usłyszałem głosy. Czy...coś się stało?
- Może... - zamilkł na chwilę jakby chciał mi coś powiedzieć. Po chwili wstał i zrobił gest żebym jechał za nim. Zamieniliśmy się w pojazdy i ruszyliśmy. Nie minęło nawet kilka minicykli,a już byliśmy na miejscu. Dokładniej to na tym pustkowiu za miastem. Zamieniliśmy się w boty i zaczęliśmy spacerować.
- Słuchaj Smoke... - zaczął Loyal jakby nie pewnie - Dobrze,że się pojawiłeś....Od dawna mnie coś trapi i chciałem się komuś wygadać...
- Czyli? - odpowiedziało mi milczenie - Mów...cokolwiek to jest to powiedz. Będzie ci lżej - uśmiechnąłem się. Starszy bot również odwzajemnił uśmiech ale jego był słabszy i bledszy.
- Pamiętasz nasz pierwszy dzień na ziemi razem? Gdy zobaczyłeś prawdziwy kolor mego lakieru? - nie wiedząc dokąd zmierza pokiwałem głową - Nie przypomina ci to czegoś? - milczałem - Może...Optimusa Prime'a? - spojrzałem na niego z uwagą. Do czego on zmierza?
- Możesz jaśniej?
- Nigdy nie mówiłem o swoim pochodzeniu... - czyżby... - Ale teraz powiem. Oprócz ciebie wiedzą Megatron,Terror,Ratchet... i Elita... - jednak - Czyli... - nabrał głęboki wdech - Moimi rodzicami są...Optimus Prime i Airachnid...
Patrzyłem się na niego jakby był skończonym wariatem. Przyjrzałem się mu uważnie. Szalonej Concki nie przypominał ale za to Optimusa już za bardzo. Tylko twarz,gogle i farbowany lakier go od niego odróżniały. Ale mowa,dowodzenie...
- Czemu Prime nie mówił o tym? To znaczy...o Airachnid wiem. Mało cię przez to lubiło. Ale o Primie...
- Mój ojciec to miała być tajemnica - milczałem. Naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć - Nikomu o tym nie mów. Ufam ci - spojrzałem na niego. Mimo,że nosił gogle to wiedziałem,że oczy aż biją powagą. Kiwnąłem głową,że dochowam tajemnicy. Loyal bez słowa zmienił się w auto i ruszyliśmy do domu. Gdy przyjechaliśmy od razu zaczęli nas wypytywać co się stało. My jednak mówiliśmy,że nic. Tylko Kevin coś podejrzewał. Z resztą...i tak Loyal potem mu powie. To najlepsi kumple...Kolejnego dnia po odpoczynku zaczęła się intensywna praca odnośnie ataku na statek conów. W końcu zadecydowaliśmy,że wszyscy(oprócz Monici,Hide'a i dzieci)ruszymy do statku conów mostem ziemnym. Loyalowi się już poprawiło więc mógł iść. Jeżeli most będzie ,,zamknięty'' Iron i Ben zhakują system. Później wkradniemy się na statek,weźmiemy potrzebne informacje,zainstalujemy kamerki gdzie tylko się da i wiejemy. Mieliśmy wyruszać następnego dnia,a do jutra miał być intensywny trening i przygotowania...
Już staliśmy przed mostem. Zwarci i gotowi. Komendant Monica specjalnie zwolniła się z pracy by czekać z dziećmi i naszym czarnym ,,Profesorkiem'' na wynik tej misji. Chyba najważniejszej dotychczas.
- Uwaga gotowi? - zapytał Ironhide. Wcześniej całą noc pracował z Benem(który teraz spał na jego ramieniu) by zhakować wejście do mostu na statek conów. Sam Iron ledwo powstrzymywał się by usnąć.
- Gotowi! Pippipi! - uruchomił most,zamieniliśmy się w auta i wjechaliśmy do środka...Po chwili zobaczyłem czarne ściany,dach...byliśmy na statku....Teraz trzeba było zachować wszelakie ostrożności by nas nie złapali...
----------
Wróciłam z wakacji i wstawiam trzy napisane rozdziały. Jak będzie siła pojawi się dziś jeszcze jeden ale nie mogę wam teraz tego obiecać. Przepraszam za nie składne zdania ale jestem trochę zmęczona. Ech tak jest jak zamiast spać podczas podróży to się czyta książkę :). No a teraz pytanko: kto się domyślał o pochodzeniu Loyala? Pozdrawiam! 

Rozdział 10 Koszmary przeszłości

Kolejnego dnia obudził mnie krzyk albo raczej pikanie Bumblebee który za prośbą Hide'a miał mnie wybudzić ponieważ na komputerze pokazały się cony. Szybko więc wstałem,ogarnąłem się jako tako i podbiegłem z Bee do reszty ekipy którzy stali zaciekawieni przed ekranem
- Co się dzieje Ironhide?
- No w końcu się zbudziłeś! Spójrz -  wskazał na jeden punkt wśród conów.
- No Decepticony. Ale złoży energonu to ja nie widzę - z założonymi rękoma,lekko przechyliłem się na prawy bok i w takiej pozycji obserwowałem ekran.
- Uwierz mi. Kiedyś podczas wojny na Cybertronie wysłano mnie i kilka innych botów do walki z Conami. W jednostce wroga było mnóstwo dinobotów,a na komputerze miały swój sygnał - wskazał raz jeszcze. Przyjrzałem się. Faktycznie kropka była niby taka sama ale jednak trochę inna. Skinąłem głową.
- No dobrze ale to by znaczyło,że...
- ...Udało im się stworzyć Dinobota! - zakończył za mnie Smoke. Nie było dobrze. Mieli nad nami przewagę,a takim czymś jeszcze ją zwiększali.
- Co robimy? - pytanie młodego jeszcze bardziej pogorszyło mój nastrój ale nie należało go winić. Spojrzałem na ekipę.
- Jedziemy – po chwili byliśmy niedaleko wroga. Złe było to,że Cony znajdywały się nieopodal miasta. A im bardziej będą się tam zbliżać tym szybciej nas wykryją...

Narracja trzeciosobowa

Korytarzami statku spacerował Megatron. Za niedługo jego żołnierze mięli ruszyć na ziemię i przetestować obiekt na który tak długo czekali. Nawet zaniedbał wydobywanie ogromnych złóż energonu na korzyść wroga. Ale nie żałował tej decyzji.
- No na reszcie - powiedział swoim zwyczajnym chłodnym tonem wchodząc do pewnego pomieszczenia i stając przed kapsułą - Na razie ty. A potem więcej Dinobotów. Z takim sojusznikiem... - nie dokańczał. Nie musiał. Jego wzrok zatrzymał się na Dinobocie jeszcze nie przebudzonym. Robot miał pomarańczowo - srebrną zbroję. Wedle zamierzenia miał zmieniać się w pterodactyla...Megatron wyszedł z pomieszczenia. Dopiero po kilku maxicyklach znalazł się tam ponownie z całą armią żołnierzy.
- Tylko ostrożnie! - krzyczał - Dopiero się obudził. Ostrożnie z nim... - żołnierze wedle zalecenia ostrożnie podeszli do kapsuły i z wyciągniętymi broniami otworzyli ją...Buchnęło zimno i zaczęła wydobywać się para. Po chwili wypadł z niej bezwładnie robot. Tuż przed zetknięciem z podłożem otworzył optyki i ustawił ręce tak,że oparł się nie stykając z podłogą. Po chwili wstał zdezorientowany.
- Gdzie ja jestem?
- Spokojnie - ręką dał znać Vehiconom przy schowały broń - Jestem Lord Megatron dowódca Decepticonów.
- Co? Kim ty..ja...
- Uspokój się. Masz na imię Swoop i jesteś dinobotem. Jako tryb alternatywny masz pterodactyla ale do rzeczy - szary od razu postanowił przejść do najważniejszych dla niego spraw.
-To znaczy?
- To znaczy,że nie będziemy rozmawiać w takim miejscu - wyprowadził zdezorientowanego Swoopa na zewntąrz i zaprowadził go do pomieszczenia  z tronem. Megatron rozsiadł się tam wygodnie i zaczął wszystko wyjaśniać. Dopiero po jednym megacyklu Swoop dowiedział się wystarczająco dużo. Jednak był mądrzejszy niż Lordowi się zdawało.
- Z tego co słyszę to wy chcecie władzy i zniszczyliście Cybertron. Z tego co mi mówisz tą planetę też chcesz zniszczyć. To wy jesteście źli. Czemu mam ci służyć? - w conie aż się zagotowało. ,,Zabiję tego Schockwave'a. Nie miał być aż taki inteligenty''.
- Masz mi służyć bo to MY wygramy. To JA dałem ci życie i to JA mogę ci je odebrać - zapadła głucha cisza. Po chwili rozmyślań dinobot skinął głową i pokłonił się.
- Lordzie... - odpowiedzią Megatrona był tylko wredny uśmiech.

Oczami Loyala

Znaleźliśmy się w jakimś gęstym sosnowym lesie. Przedzieraliśmy się trochę aż w końcu znaleźliśmy grupę conów. Nie było z nimi żadnego ważniejszego cona ale za to był pomarańczowo – srebrny robot pterodactyl. Od razu wiedzieliśmy,że to Dinonot. To raczej był ważny dla conów,a raczej Megatrona element więc niezrozumiałe było czemu puścili go z taką małą grupą mało ważnych robotów. Jedyne co mi przychodziło do głowy to to,że dinobot jest obiektem testowym,a statek musi być gdzieś w pobliżu. Być może nawet lata nad naszymi głowami...
- To co robimy? - spytał Jackie.
- Atakujemy - wyskoczyliśmy i od razu znokautowaliśmy wszystkie cony. Nie było ich dużo,a nowe się nie pojawiały. Zrozumiałem,że to ma być test dla Dinobota bo podczas wojny jeden taki dinobot mógł rozgromić w kilka minicykli 1/4 armii  Megatrona,a to był nie lada wyczyn i to w tak krótkim czasie.
- Kim jesteście? - zapytał.
- A ty? - wyprzedził mnie pytaniem Wheeljack.
- Swoop. I mam zamiar was zabić! - zamienił się w robota i zamierzył się na nas pięścią. Od razu było widać,że nie miał pojęcia o walce. Z łatwością omijaliśmy jego ciosy. Niestety pech chciał,że gdy Swoop się zdenerwował zamierzył się celnie i trafił mnie w głowę. Na tyle silnie,że straciłem przytomność. O zgrozo...

To nie był zwykły sen. Od razu rozpoznałem wspomnienia z przeszłości. Zawsze ich unikałem i przez tego Dinobota. Och...On zawsze czycha gdy stracę świadomość czy coś podobnego! No wielkie dzięki zawsze uwielbiałeś mnie denerwować! Pierwsze wspomnienie przedstawiało mamę. Mnie z nią nie było. Wiem,że wtedy się urodziłem ale zostałem w bezpiecznym miejscu. Mama mi o tym opowiadała. Widziałem jak szła i sprytnie wkradła się do bazy autobotów. Nawet jej nie zauważyli. Szedłem za nią. Nie widzieli mnie i przenikałem niczym duch. Byłem tylko widzem. Nie powiem chodź nie chciałem tego wspominać zaciekawiło mnie to.
- Airachnid?! - usłyszałem głos. Zobaczyłem,że mama stoi przed biało pomarańczowym medykiem. Ratchet...  - Co ty tu robisz?!
- Jest? - zapytała.
- Niby kto? - udał głupiego.
- Dobrze wiesz kto. Muszę się z nim pilnie zobaczyć.
-To nie jest najlepszy pomysł...
- Nie denerwuj mnie Ratchet! - podniosła głos na tyle,że bot podskoczył,a potem skinął głową.
- Wejdź - zasłonił się tak by go nie widziała i wstukał kod. Potem ją przepuścił. Weszła do środka. Stał tyłem ze swoją żoną. Nie usłyszeli jej. Mama zawsze cicho się poruszała ale On akurat miał bardzo dobry słuch.
- Optimus... - podskoczyli. Różowa botka której całkowicie nienawidziłem natychmiast wycelowała w matkę blasterem. On był zszkowony gdy ją widział. Natychmiast objął fembotkę celującą z blastera niejaką Elitę One,a fembotkę stojącą przed nim obrzucił gardzącym spojrzeniem.
- Co tu robisz? Zabroniłem ci tu wchodzić!
- Wiem ale to konieczne.
- A to niby czemu?! - obruszyła się Elita. Działa mi na nerwy. Zacisnąłem pięści. Gdyby nie Starscream to by ona ją zabiła.
- Słuchaj...odnośnie nas...
-Nie ma żadnego nas - nie podniósł głosu ale mówił stanowczo.
- Ale nasz syn jest.
- Powiedziałem... - zapadła cisza – Co?
- To co słyszałeś. Jeżeli mi nie wierzysz to jutro zakradne się z nim do Icaon – po chwili odwróciła się i odeszła. Zacisnąłem powieki. Optimus jak ja cię nienawidzę. Czemu się do nich dołączyłem? Czemu mu wybaczyłem? Czemu? Dawno gdy Optimus jeszcze jako Orion przyjaźnił się z Megatronem i nie znał Elity jego przyjaciel zapoznał go z Airachnid. Zakochali się w sobie. Gdy zaczęła się wojna wszystko się pokiełbasiło. To tak w dużym skrócie. Dlatego Meg o tym wiedział. Terror sam się domyślił. Wiedzieli też oczywiście Elita i rzecz jasna Ratchet. To wspomnienie najgorsze nie było. Ale kolejne nie były już takie ,,miłe''. Drugie wspomnienie ukazywało moją matkę stojącą w jednej z ciemniejszych uliczek Icaon. Była sama z małym mną. Jeszcze ze starym lakierem. Wśród zgliszcz nie było żadnego żywego ducha nie licząc strażników. Była chwilowa przerwa od kolejnych ataków. Po kilku cyklach pojawili się Ratchet,Optimus i Elita.
- No to teraz przyznaj się,że kłamiesz - warknęła różowa - On kocha mnie! Nie ciebie! Nawet jakbyś została Autobotem...
- Eltia tylko spokojnie - Ratchet starał się ją uspokajać ale ona tylko się wyrwała i nic nie powiedziała.
- Nie kłamie sama zobacz 0 zniknęła w głębi uliczek gdzie zostawiła małego mnie. Po chwili się zjawiła z metalicznym ,,zawiniątkiem'' w ręku. Pierwszy podszedł Ratchet. Jego mina nie zostawiała wątpliwości.
- Optimusie...on...jest prawie identyczny - chyba był blady. Mama uśmiechała się tryumfalnie. Druga podeszła zona Prime'a. Gdy wróciła na swoje miejsce obok Ratcheta na jej twarzy malowało się nie dowierzanie i złość. Na samym końcu podszedł sam Optimus. Niby taki odważny. Ale tylko na polu walki. Tu tej odwagi mu zabrakło.
- Nie ważne jak wygląda to nie jest mój syn - upierał się jak mały bocik. Obserwując to prychnąłem tylko poirytowany. Prime podszedł. Zobaczył mnie. I rozum mu odjęło. Natychmiast się odsunął. Airachnid poprosiła czyby nie mógł się mną zaopiekować. Bot zamilkł,a po chwili wahania odpowiedział:
- Owszem im mniej będzie Decepticonó tym lepiej. Dopilnuję by nie stał się czymś takim - tutaj spojrzał na mamę pogardliwie - Ale NIKT powtarzam NIKT nie będzie wiedzieć,że on jest moim synem -  Autoboty będą miały świadomość jednego: jego matką jest najgorsza z decepticonów - ...to dzięki niemu mną gardzili. Gotowało się to we mnie. Czemu ja nie Miałem do niego za złe? Teraz mam. Dobrze,że Megatron cię zabił bo ja bym ci zgotował gorszy koszmar. Wróciłem do wspomnień. Nikt nie rozumiał czemu miałem wysoką pozycję mimo mego utalentowania nie chcieli mnie przez mą matkę(i to dzęki niej taką pozycję otrzymałem bo inaczej zagroziła Prime'owi,że powie kto jest moim ojcem). Mimo,że wiele botów mną gardziło nie wszyscy byli źli. Tylko starsi. Tacy jak Hide,Bee,Jackie,Smoke byli tolerancyjni. Ale przeciwników było więcej...
- Jak się nazywa? - z rozyślań wyrwał mnie głos Ratcheta. Prime nawet nie miał odwagi zapytać.
- Loyal. Loyal Courage - podstawiła mnie ojcu pod nos. Wziął mnie niechętnie. Potem nadeszło kolejne wspomnienie. Gdy poznałem Hide'a. Jako jeden z niewielu najpier mnie tolerował,a potem się zakolegowaliśmy. Dopiero potem zostaliśmy przyjaciółmi. Były też wspomnienia gdzie farbowałem zbroję,jak Optimus kilka razy po zebraniach gdy jako ostani wychodziliśmy z pomieszczenia mówił mi szeptem,ze nie jest moim ojcem,jak zostałem mianowany(niechętnie)na pierwszego oficera...Potem nadeszło najgorsze wspomnienie. Śmierć matki...Gdy rozmawiała ze mną. Scream uznał ją za zdrajczynię i zabił na moich oczach. Później nadeszło jeszcze gorsze chodź myślałem,że gorzej nie będzie. Znajdowaliśmy się w wielkim pomieszczeniu. Głównej bazie
autobotów. Było dokładnie tydzień po śmierci matki. Ruszyłem do sali gdzie przebywał Optimus. Myślałem,że chociaż teraz mnie pocieszy. Powie jedno słowo. Nie zaprzeczy,że jestem jego synem...Wszyscy uważali go za ideał. A ja wiedziałem,że wiele mu do tego brakuje. Szkoda,że tylko ja...No nie licząc matki. Ale jej nikt nie słuchał. Nawet cony. Zresztą mnie też nikt nie słuchał. W każdym bądź razie żyłem resztkami nadziei,że powie: ,,Przepraszam synu''.
- Coś się dzieje Loyal? - spytał. Stał z Ratchetem i Elitą żywo o czymś dyskutując.
- Owszem... - stanąłem obok nich. Elita aż się gotowała ze wściekłości. I to nie dlatego,że obok stałem ale nawet sposobem chodzenia przypominałem Prime'a. Dopiero potem porządnie wszystko zatuszowałem.
- Mówiłem,że Airachnid nie żyje?
- Nie żyje? - Elita się ożywiła. Mnie aż ścisnęło w żołądku ale kątem oka spojrzałem jak zareaguje Prime. Jego mina nic nie wskazywała.
- Tak nie żyje - powiedziałem przez zęby - Rozmawiała ze mną i Scream uznał ją za zdrajcę i zabił ją na moich oczach. Było to tydzień temu.
- A czemu z tobą rozmawiała? Chcesz nas zdradzić? - Prime nagle się podniósł. Wiedziałem czemu.
- Jest,a raczej była moją matką! Czemu nie miałem z nią rozmawiać?! O co ci chodzi?! Straciłem matkę. Ojca nigdy nie miałem,a dziwię się czemu skoro on stoi cały czas obok,a jedyne co zrobił w mojej sprawie to tylko zaprzeczanie mi codziennie,że nie jestem jego synem! - nie czekając na odpowiedź obróciłem się napięcie i wyszedłem z pomieszczenia. Pobiegłem za sobą i wtedy wspomnienia się skończyły. Zostało tylko to jak podsłuchałem rozmowę Prime'a i jego drużyny o podróży na ziemię(i cudem się tam rozbiłem). Potem jak Prime walczy obok mojej kapsuły,nie zauważa mnie...Jego śmierci nie widziałem. I całe szczęście. Byłem wściekły. Chciałem krzyczeć ale nie mogłem. Nie miałem już siły. Czemu? Czemu te wspomnienia cały czas mnie nękają?

Rozdział 9 Pole do popisu

Hej tym razem witam się z wami na górze! Rozdział który teraz czytacie ma być luźniejszy. Był pisany na wakacjach gdzie muszę pisać w Open Office na starszej wersji która nie ma poprawki liter. :( No i nie ma internetu ani nawet zasięgu. Co prawda mam bardzo słaby na telefonie bo mam z plusa ale to i tak nie pociesza,że mieszkamy na jakimś kompletnym za przeproszeniem zadupiu. No ale mają basen. :) Ponieważ nie mogę sprawdzić błędów i długość rozdziału będzie raczej nieskadny(zwłaszcza,że nie miałam na niego pomysłu i ciężko mi się go pisało) Gdy po powrocie go wstawię posprawdzam błędy i poprawie ale mogą zdarzyć się drobne pomyłki :) Dobra koniec tej paplanki i zapraszam na rozdział.
--------------
- Hah to jakaś kpina! - z bazy wyszedł Ironhide. Był poddenerwowany.
- Co się dzieje? - spytałem. Siedziałem z dzieciakami i Bee'm na ,,tarasie'' i rozmawialiśmy o tym i tamtym. Atmosfera była dość luźna jak na ostatnie czasy i wydarzenia.
- Nie mam siły wyjaśniać idź sam sobie zobacz - już na początku darował sobie tłumaczenie i zrezygnowany zamachał ręką. Szybko weszliśmy do bazy. Tam zastaliśmy dosyć zabawny widok. Weeljack leżał na Smockescreen'ie i przygniatał go swoim ciężarem do podłogi. Tamten starał się go strącić ale jakoś to nie wychodzi z jedną wolną ręką. Parsknęliśmy śmiechem.
- To nie śmieszne! - oburzył się czarny - Od zapasów mają salę treningową!
- Och nie przesadzaj - Ben z trudem powstrzymał śmiech. Podszedł do bota i czubkami palców pomacał czubek jego kciuka co oznaczało: ,,nie martw się''. Rose i Kev mięli równie dobrą zabawę. Dziewczyna podeszła do wstającego z podłogi Jackie'ego. Ostatnio stał się jej partnerem i lepszym przyjacielem niż Erica. Przede wszystkim był zasłużonym wreckerem i bombardierem.
- Nieźle narozrabialiście -  zaśmiał się Kev czochrając się po głowie.
- Tego nie musisz...wyjaśniać...uch -  Smoke próbował wstać ale miał trudność z oddychaniem przez ciężar Wheeljack'a i pochwili znów upadł przewracając się na plecy z westchnieniem ulgi. Zacząłem uspokajać Hide'a bo za godzinę miała przyjechać komendant Monica by omówić nasz plan znalezienia statków conów. A to łatwe nie było zważywszy,że latał wysoko w chmurach lub w przestrzeni kosmicznej.
- No już koniec! - klasnąłem w dłonie. Niestety sytuacja uspokoiła się tylko na chwilę bo po chwili rozgorzała kłótnia. A gdy Monica wróciła zajęło nam jeszcze kilka maxicykli na ich uspokojenie. Mieliśmy poważne opóźnienie i każdy był wkurzony na maksa.
- No dobrze - westchnąłem gdy w końcu zebranie się rozpoczęło - To... - wtedy odezwał się sygnał z komputerów. Właściwie to ja już nie miałem siły. Podeszliśmy więc tylko do komputerów i odebraliśmy sygnał. Duża armia conów wykopywała energon. Dziwne było to,że nie wykryto sygnału dodatkowego cona - nadzorcy którymi zazwyczaj byli albo Terror albo Starscream.
- Wyraźnie mają lepsze zajęcie z Dinobotami lub kuźnią - stwierdziła filozoficznie Rose.
- Ale to nie znaczy,że macie nie być ostrożni - zaoponowała Komendant Monica. Pokiwałem głową.
- No! To możecie rozładować energię - te zdanie było skierowane do dwóch białych botów. Hide nic nie komentując podszedł do komputera i zastukawł w klawisze. Po chwili pojawił się most ziemny,zmieniliśmy się w pojazdy i wjechaliśmy w niego. Po drugiej stronie(byliśmy na sawannie) było mnóstwo trawy. Słońce prażyło,a nieopodal było mnóstwo zwierząt i ludzi(nazwanych przez Kev'a Afrykanami). Musięliśmy uważać bo nawet drzewa były zbyt chude by się schować.
- Chodźcie jedziemy - ponagliłem,znowu zamieniłem w auto i pojechałem przed siebie. Za mną jechali Bee,Smoke i Jackie. Nie wiem ile tak jechaliśmy ale minęło kilka albo nawet i kilkanaście dobrych maxicykli zanim dojechaliśmy na miejsce. Zmieniliśmy się znowu w roboty i ukryli za gęstą trawą która dawała jako takie schronienie. Spojrzałem w głąb dziury pełnej conów. Po pierwsze nadmiar ostrożności był niepotrzebny bo w ogóle nie patrzono na boki. I nadzorcy również nie było.
- Może myślą,ze zajmiemy się kuźnią - zastanowił się Smoke tym razem już ciszej.
- Pipipip - stwierdził Bee z cichym pikaniem co znaczyło: ,,Masz rację''.
- Chodźcie - zacząłem się czołgać w stronę dziury,a gdy już byłem blisko krawędzi zmieniłem się w lamborghini i zjechałem w dół. Za mną pędziła reszta. Vehicony ledwo wyciągnęły blastery,a już uruchomiłem blaster i strzeliłem w kilku z nich. Po chwili poleciały też pociski Bee i Smoke'a.
- Jackie idziesz ze mną! My używamy broni białej! - pomknęliśmy na drugą część wrogów którzy nie przerywali pracy. Uruchomiłem swoje ostrze,a Wheeljack dwie katany. Szybko udało nam się przeciąć kilku z botów. Ale to by było zbyt piękne gdyby było prawdziwe. Jeden trafił mnie w plecy,a drugi Smoke'a w okolicach brzucha. Ból trochę był ale tragicznie nie było.
- Wszystko gra? - spytałem Smoke'a bo ja sobie radziłem.
- Tak - pomogłem mu wstać. Udało się nam wygrać a cony zabrały tylko kilka taczek z energonem. Wróciliśmy do domu obładowani,a Bee został by pilnować energonu bo musieliśmy kursować kilka razy. Nasze rany nie były super poważne i dopiero po namówieniu Hide'a wyleczył nas gdy cały energon był w magazynie. Po misji odpuściliśmy już naradę ponieważ było późno. Tej nocy nie nawiedziły mnie żadne wizje(jak ja dziękuję),a rano też nic się nie działo. Odwieźliśmy dzieciaki do szkoły i zajęliśmy się treningiem. Właściwie to wszystko szło spokojnie gdyby nie to,że trochę się zapomniałem...na szczęście opanowałem się w porę. Toczyłem sobie przyjacielski bój z Iron'em. Bot odepchnął mnie mieczem i posłał chwilowo na deski. Szybko wstałem i przyszykowałem się do kontra ataku. Bot zamachną ł się na mnie ale ja zablokowałem go. Po chwili wpadłem na dobry moim zdaniem pomysł. Jego pierwsza część poszła bezbłędnie ale z drugą za bardzo się rozpędziłem. Najpierw wykonałem pełny obrót z mieczem i w ten sposób. Wyrzuciłem botowi miecz z ręki. Potem podskoczyłem,wykonałem obrót i...przypomniało mi się,że nie mogę tego ujawnić. Tylko on to potrafił zrobić! Szybko więc przestałem ruchu i boleśnie się wywaliłem. Szybko obok mnie pojawiła się reszta drużyny.
- Ja wiem,że lubisz się popisywać ale z tym to przesadziłeś i to ostro - Hide nie miał zadowolonej miny.
- Och przestań to było świetne! Tylko szkoda,że ci się nie udało - dodał Smoke.
- No tak. Szkoda. Ale Hide ma raczej rację - udałem zawód. W głębi się cieszyłem,że udało mi się ich nabrać. Ale następnym razem muszę być ostrożny.
- Słuchaj! - Hide nie dawał za wygraną -  Lubię cię ale wiesz,że tylko Optimus umiał wykonać taki cios. Ty mogłeś się omal nie zabić! Jakim cudem nic ci się nie stało to nie wiem - a ja wiem. Znam sposób by uchronić się od upadku po nieudanym lub upozorowanym nieudanym próbie ataku z takiej pozycji. Mam to ,,zarejestrowane''.
- Dobrze sorki.
- Ech...już dawno nie eksperymentowałeś. Zaraz...jedziemy po dzieciaki - dopiero teraz mu się przypomniało. Wbiegł szybko di bazy,a za nim Smoke.
- To było niezłe - pochwalił przechodząc obok mnie Jackie - A...tak na marginesie to mogę pojechać po Rose?
- Pewnie,że możesz - uśmiechnąłem się szeroko. Bot odwzajemnił uśmiech i ruszył do bazy. Później obok mnie przeszedł Bee. Stanął przede mną,poklepałem po ramieniu,zapikał pochwałę i odszedł. Jeszcze chwilę tak stałe lecz po chwili ruszyłem do bazy by Smoke wysadził nas przy szkole(a ostatnio coraz lepiej mu to wychodziło). Niestety bez wizyjne dni się skończyły gdy tylko chciałem postawić stopę we wnętrzu naszego domu. Jednak tym razem nie wyczekiwałem końca. Widziałem matkę i chodź przez wielu nierozumiana była dla mnie kochaną matką. A ojciec. Dobrze mnie traktował ale tak jak zawsze swoich żołnierzy. Mama zawsze mi pomagała i chodź nie mieszkałem z nią, często się widywałem. Jako małemu to pozwalano mi się spotykać. Dopiero potem się nie zgadzali i sam się wymykałem. Gdy uczyłem się chodzić i przewaliłem się to spoko matka zawsze była. Byłem smutny i nie chciało mi się bawić samemu? Jest okej matka mi pomagała! Tylko dziwię się jednemu. Żałuję tej dezycji ale raczej już nie można jej odkręcić. Byłem wtedy mały i wielu rzeczy nie rozumiałem. Tej rzeczy też nie rozumiem...I do dziś dzień zastanawiam się czemu ,,wybaczyłem'' ojcu zarzekanie się kilkakrotnie,że nie jestem jego synem...

piątek, 22 lipca 2016

Rozdział 8 Eperyment

- ZOSTAW MNIE!!!
- Loyal co się stało?! - Wheeljack szybko się obudził i podbiegł do mnie. Zaraz dołączyli też Bee,Smoke i Iron. No i świetnie wszystkich obudziłem. Jednakże to nie moja wina,że On cały czas mnie nawiedza,chcę ze mną rozmawiać,a dobrze wie,że tego nie chcę. Świetnie Optimus nic się nie zmieniłeś!
- Wszystko gra... - znów się położyłem ale Hide i Jackie silnie złapali mnie za ramiona i podciągnęli do góry.
- Piiiippipipi!
- Nie kłamię Bumblebee! Naprawdę! - starałem się by mi uwierzyli niestety z marnym skutkiem.
- Słuchaj Loyal na Antarktydzie tez sie dziwnie zachowywałeś. Powiedz o co chodzi? - Smoke był wyraźnie zmartwiony.
- O nic! - stanąłem na równe nogi strasząc ich. Głowa z misji ,,Antarktyda'' dała mi o sobie znać. Skuliłem się więc i chwyciłem za głowę starając powstrzymać ból. Gdy chcieli do mnie podejść odepchnąłem ich,zmieniłem w auto i wyjechałem. Pod osłoną nocy zacząłem wyjeżdżać z miasta. Musiałem się uspokoić. Z każdą sekundą oddalałem się od bazy i miasta aż w końcu zboczyłem z drogi i dostałem się na pustkowie. Zmieniłem się w robota i starałem uspokoić.
- Uch....o co ci chodzi? - zacząłem mówić sam do siebie jak jakiś wariat - Wiem...mieszaniec...,,Nigdy nie będziesz Autobotem'',,,Zdrajca'',,,Upadłeś na głowę by go przyjąć'' - zacząłem udawać głosy Botów które dowiedziały się,że będę z nimi walczył. A niby tacy tolerancyjni. W niczym nie różnią się od Conów. Mimo tego jak mnie traktowali wiem jedno: jestem Autobotem. Uratuję Cybertron i Ziemię wraz z przyjaciółmi. Ale nie dojdzie do tego jeżeli nie znajdziemy Kuźni. Czemu wizja mi tego nie ukazała?!
- Uf...dobrze tylko spokojnie...Najpierw trzeba odszukać statek Conów...właśnie statek Conów! Najlepiej będzie ich powstrzymać! - ożywiłem się. Nie zrobimy kroku ani dalej jeżeli nie dowiemy się gdzie stacjonują. Transformowałem się i ruszyłem do bazy. Kiedy do niej dojechałem już świtało. Pierwszy wypatrzył mnie Bumblebee i pobiegł po resztę. Po chwili byłem w kleszczowym uścisku.
- Spokojnie,wszystko gra no już uwolnijcie mnie - boty wypuściły mnie z objęć.
- Gdzieś ty był? - spytał czarny bot.
- Na przejażdżce. Musiałem się uspokoić - zapadła cisza. Smoke chciał coś powiedzieć ale uciszyłem go ruchem ręki - Słuchajcie naprawdę nie chcę o tym gadać.
- Dobrze. Sorki za napastliwość - odezwał się Smoke.
- Spoko - uśmiechnąłem się - A teraz chodźcie do środka. Wpadł mi pomysł na postęp w naszej misji - szybko weszliśmy do bazy i usiedliśmy przy głównym komputerze.
- Słuchajcie. Przed chwilą zrozumiałem,że nie zrobimy żadnego postępu ani nie odnajdziemy kuźni jeżeli Cony będą siedzieć nam na ogonie.
- Pipippi?
- To znaczy Bumblebee,że oprócz zdobywania Energonu trzeba będzie jeszcze szukać statku conów. Proponuję udawać,że szukamy tej kuźni jak gdyby nic -  bo dam głowę sobie uciąć,że idą za nami - Poszukujmy Energonu i trenujmy. Gdy będziemy gotowi po prostu poczekamy na odpowiedni moment by znaleźć jakiegoś cona,a najlepiej kilka poprzyczepiać im GPS i namierzyć statek.
- Dobry pomysł ale co potem? - spytał Smoke.
- Jeszcze zobaczę - wstałem - No,a teraz jeszcze trochę odpocznijmy bo za kilka cykli dzieciaki przyjdą by zawieść ich do szkoły - posłusznie więc poszliśmy spać. Niestety nawet nie zdążyliśmy usnąć bo do bazy wbiegły dzieciaki.
- Co tak wcześnie? - spytał zaspany Smoke.
- Bo widziałem przez okno wielkiego robota! - wrzasnął Ben wymachując rękami - Okna mojego domu wyglądają na muzeum. Od ostatniego rabunku stacjonuje tam wiele żołnierzy. Ponoć roboti wypadła jedna z kości tego dinozaura i dzisiaj po nią wrócił!
- I dla tego mama dzisiaj nie przyjdzie - dodała Rose - No i odwołali zajęcia w szkole. Trąbią o tym w radiu na okrągło. Ten robot cały czas grasuje i proszą byśmy stąd nie wychodzili - najpierw  wszyscy zamilkliśmy. Potem poprosiłem Kevina by z pokoju ludzi wziął radio. Chłopak przyniósł i okazało się,że faktycznie na wszystkich programach o tym mówiono. W telewizji także. My Autoboty wiedzieliśmy,że to sprawka Schokwave'a. On lubił eksperymentować. Hide wypatrzył jego sygnał niedaleko wyjścia z miasta. To znaczy,że chciał uciec. Szybko misję otrzymali Bee i Jackie. Hide uruchomił most ziemny i roboty pod postacią aut zniknęły w ich wnętrzu. My natomiast zaczęliśmy opowiadać nasz plan wymyślony w nocy dzieciakom. Chociaż głównie podjęliśmy ten wątek tylko dlatego by uspokoić naszych młodych przyjaciół.

Narracja trzecioosobowa

Po wielkim czarnym statku spacerował wielki szary robot. Wydawał plecenia swoim żołnierzom i cały czas czekał na połączenie od swojego naukowca Schockwave'a. Niedawno posłał go do ludzkiego miejsca zwanego muzeum by skradł szkielet dinozaura niestety jedna z kości mu spadła i ku wściekłości wielkiego Lorda Decepticonów czyli jego musiał po nią wrócić. Nie obchodziło go jego życie. Właściwie żadne życie go nie obchodziło. Zależało mu tylko na ożywieniu Dinobota. A żeby tego dokonać potrzebowali szkieletu dinozaurów by takie roboty miały drugi tryb. Na razie Megatron chciał ożywić tylko jednego Dinobota. A jeżeli ten efekt się powiedzie...
- Lordzie Megatronie! - usłyszał. Obrócił się i ujrzał przed sobą szarego bota który ukłonił się szybko - Proszę zobaczyć. Schockwave przesłał z kamer pewne nagranie...
- Dobrze Starscream - ruszyli do jednego z pomieszczeń. Przy komputerze stał już Terror,a także Soundwave i Knockout. Patrzyli na coś. Gdy tylko go ujrzeli natychmiast zrobili mu przejście. Na Ekranie widział Schockwave'a który z kamery niewidocznej dla napastników wysłał im nagranie z walki. Obraz był niewyraźny ale od razu rozpoznał tego kalekę i bombardiera. To Loyal ich wysłał...
- Jeżeli myślą,że z nami wygrają to grubo się mylą - zaśmiał się groźnie Megatron.

Tymczasem przed wyjściem z miasta Bumblebee zaatakował przeciwnika z blasterów. Strzelał na odległość ale mimo swojej powolnej postury Decepticon omijał pociski. Nagle z tyłu zaatakował Jackie z katanami. Zdążył powalić Cona na ziemie i przedziurawić go niestety nie udało mu się przebić jego iskry.
- Soundwave poproszę most ziemny - odezwał się nagle tubalnym głosem.
- Nigdy! - Jackie spróbował uderzyć ale niespodziewanie robot uderzył go w brzuch posyłając kilka metrów dalej. Szybko wstał i wszedł do środka nim zdążył dogonić go Bee. Żółto - czarny bot zaczął przeklinać i wygrażać pięściami. Potem podbiegł do rannego kolegi i pomógł mu się na nim wesprzeć.
- Nie ma co się wzburzać Bumblebee - powiedział trochę słabo - Jasne było,że stchórzy. Iron - zwrócił się do kolegi w bazie - Oberwałem ale wszystko gra. Nie udało nam się go pokonać. Przykro mi.
- Spokojnie niczym się nie martw - po chwili pojawił się portal przez które szybko -  na ile pozwalały rany Wheeljack'a - przeszli za nim budzący mieszkańcy miasta zdążyli ich zauważyć.

Tymczasem Decepticon Schockwave był już na statku.
- Knockout zajmij się nim. Masz kość?
- Tak jest lordzie - po jego nic nie barwnym głosie nie dało się wyczuć,że cierpi ale jego rana wyglądała na głęboką - Mam - wyciągnął ni stąd ni zowąd kość jakby to były małe kluczyki. Megatron zadowolony wziął ją do ręki i chwilę się jej przyglądał.
- Starscream! Terror! Weźcie ją i połączcie z resztem szkieletu! Za niedługo zaczniemy nasz projekt... - wyszedł z pomieszczenia,a dwójka wyznaczonych botów zajęła się kością. Soundwave zaczął coś majstrować przy komputerach,a Knockout zaczął opatrywać rannego cona...

Oczami Loyala

- Nic się nie stało - uspokajałem przyjaciół - Jasne było,że stchórzy - założyłem ręce na piersi,a potem zwróciłem się do Smoke'a - Smockescreen zajmij się proszę szukaniem kuźni - bot wyprostował się,zasalutowałem i potem wbiegł do portalu. Zgodnie z naszym planem mięliśmy na razie robić cony w balona.
- Bumblebee ty jutro wraz ze mną udasz się na poszukiwanie statka conów - żółto - czarny skinął posłusznie głową.
- A ty Jackie wypoczywaj - biały skinął mimowolnie głową i wtedy do pomieszczenia wpadły dzieciaki. Rose przytuliła się do Wheeljack'a
- Wszystko gra? - spytała zmartwiona.
- Spoko - powiedział tylko i przygarnął ją do siebie ręką. Ja uśmiechnąłem się tylko,zamieniłem w auto i pojechałem na patrol.
---------
No i to chyba ostatni rozdział przez następne 13 dni ponieważ jutro wybieram się na wakacje. Być może biorę kompa ale nawet jeśli go wezmę nie wiadomo czy będzie internet. Ale na pewno jak będę miała komp,a neta nie będzie będę pisała w OpenOffice i potem kopiowała na bloga. :) No to teraz nie zostaje mi nic innego jak poprosić was o komentarze,pozdrowić i pożegnać się. Elo! xd

Rozdział 7 Pogubieni

- Loyal na Primusa zejdź na ziemię! Nie możemy zostać w tej bazie! Erica nas wyda! Nie rozumiesz?! Wykorzystała nas! - Ironhide zazwyczaj spokojny teraz pieklił się jak nikt inny. Na próżno dzieciaki go uspokajały on dalej był rozwścieczony.
- Ufam jej... - spokojnie usiadłem na podwyższeniu gdzie już wypoczywałem kilka cykli. Głowa prawda bolała ale już trochę mniej.
- Ufasz jej?! Po tym jak nas zdradziła?! Megatron omal was nie zabił! - bot wskazał na mnie i Smoke'a. Wtedy do pomieszczenia weszli Bumblebee,Weeljack i komendant Monica.
- Co to za hałasy? - spytał Jackie. Iron już trochę spokojniejszy wyjaśnił mu o co chodzi. Bot musiał przyznać mu rację.
- Nie zdradzi nas - zapewniła nagle Rose - Pracuje dla Megatrona ale nie zdradzi nas. Przynajmniej teraz.
- Róbcie co chcecie! Ja już się poddaje! Nie przekonam was! - Hide machnął ręką z rezygnacją i wyszedł z pomieszczenia. Na chwilę zapadła cisza,a potem Kevin przejął głos:
- Macie coś?
- Pippipi - Bumblebee zaczął coś pikać.
- Czyli? - nie zrozumiał chłopak.
- Nie udało się odebrać szkieletu z muzeum. Cóż...najwyraźniej dostaniemy nowego wroga... - westchnąłem tłumacząc pikanie naszego żółtego przyjaciela. Potem powoli wstałem i opierając się o Bee i Jackie'go udałem się do głównego pomieszczenia. Tam już czekał Iron. Przeprosił nas wszystkich mówiąc,że cała ta sytuacja go przerasta. Przyznałem mu rację. Nas wszystkich to przerasta. Zabezpieczyliśmy bazę bajerkami Jackie'go który nie ruszał się bez nich nigdzie. Potem stwierdziliśmy,że to wystarczy. Tego dnia nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Każdy chodził potruty i nie miał na nic ochoty. Jedynym plusem dzisiejszego dnia było bardzo dobre dogadywanie się Rose i Weeljack'a. Była szansa,że mogli zostać przyjaciółmi. Niestety nie licząc tego to nic dobrego się nie zdarzyło. Hide chodź nas przeprosił wciąż był pochmurny i nie odrywał wzroku od ekranu. Przy nim siedział Ben mając przed sobą zadania matematyczne. Chłopak nie miał jednak ochoty ich rozwiązywać więc był to fenomen ponieważ on wręcz to uwielbiał! Kevin siedział w kącie z przygarbioną Rose i patrzył się tęmpo na piłkę którą przyniósł,trzymał dziewczynę pocieszająco za ramię bo płakała. Komendant Monica siedziała na dworze i na swoim telefonie szukała jakichś informacji o dalszych działaniach Conów ponieważ ziemska telewizja,radia i gazety mogły nas coś informować. Jackie najpierw trochę potrenował w sali treningowej,a potem siedział w sali z energonem i gapił się tempo na niebieskie,błyszczące bryłki. Smoke'a nawet nie było w bazie. Gwiżdzął na niebezpieczeństwo i pojechał na przejażdżkę. Natoiast Bumblebbe siedział w sali gdzie ludzie spali w weekendy. Plecy miał oparte o ściane i nic nie robił. On z nas najbardziej chciał się zemścić na Megatronie. W końcu wyrwał mu przetwornik. Miałem dosyć tego wszystkiego. Zmieniłem się w auto i pojechałem do środka lasu. Tam znowu się przemieniłem i zacząłem nawalać w pobliskie drzewa.
- Mógłbyś chodź raz mi pomóc! - krzyknąłem chodź wiedziałem,ze i tak mnie nie usłyszy.

Oczami Erici

Jak mogłam go zawieść? Czemu ich oszukałam? Chodź spędziłam z nim bardzo mało wspólnego czasu to wydarzenie na sali treningowej pokazało mi,że jest dla mnie kimś więcej...Megatron szczerze mówiąc mógł mnie zabić. Ale i tak to zrobi. Nie jestem głupia. Nie powiedziałam mu gdzie jest ich baza. On wie,że tam nic nie ma. Po prostu chce ich zniszczyć. Cały czas próbuje wyciągać ze mnie informację. A ja mówię nie. I tak mnie teraz nie zabije. Wiem,że chce mnie użyć jako kartę przetargową. Jeżeli w ogóle uda im się znaleźć Kuźnię...tylko po co ona Deceptą? Tylko Prime ją uaktywni...pewnie chcą ją zniszczyć. Boty nie odzyskają wtedy domu,a Cony zawładną na ziemią. Nie uda im się to...Nawet jeżeli Schockwave stara się odrodzić te durne Dinoboty. Kopnęłam w ściankę statku i przeszłam dalej. Cony uważnie mnie śledzą. Nie mogą mnie puścić. Ja to wiem...po co w ogóle sie zgodziłam?! Myślałam,że boty się poddadzą?! Ze jak Prime umarł to żadna inna drużyna nie da rady?! Myliłam się. I już do końca życia będę się z tym źle czuć. A jedyne co mnie pociesza to to,że koniec jest bliski. Boty odnajdą kuźnie Solusy. Na razie Megatron nie przesłuchuje mnie uważnie jeżeli chodzi o bazę. Dopiero gdy oni znajdą kuźnie. Zacznie się prawdziwe piekło. Nie wytrzymałam,a po chwili po moich policzkach zaczęły spływać olejne łzy...Nie ma odwrotu...

Oczami Loyala

Waliłem w drzewa. Z miejsca gdzie stanąłem zaczęło się robić gruzowisko i pewnie nadal by tak było gdyby nie kolejna wizja...
- Słuchajcie...tutaj kuźnia nie jest bezpieczna - rozpoznałem go. Optimus.
- Ale Prime... - odezwał się biało - pomarańczowy bot. Ratchet - To dobra kryjówka.
- Prędzej czy później i tak ją znajdą - bot spojrzał tak jakby na mnie...jakby mnie widział.
- Nie...zostaw mnie...nie mów do mnie... - zacisnąłem oczy...stałem tak chyb kilka maxicykli aż w końcu wizja zniknęła. Odetchnąłem z ulgą.
- Cześć... - nagle za sobą usłyszałem głos Kevina. Odwróciłem się. Wyglądał markotnie. Podszedł do mnie i po prostu się przytulił. Usiadłem obok.
- Hej. Coś taki smutny? Nie martw się wygramy...Nie wyda nas...
- W to niewątpie. Ale martwi mnie co innego... - zwiesił głowę - Moi rodzice mieli za rok przyjechać. A tu się dowiaduje,że przedłuży im się to do pięciu lat...Po raz kolejny w życiu mam de ja vu! - ostatnie zdanie wykrzyczał i uderzył mnie z pieści w bok. Nic nie poczułem - Och...sorki - speszony zabrał dłoń.
- Spokojnie. Jak ci to pomaga to uderzaj. Ja i tak nic nie czuje. Patrz - wskazałem mu na rozwalone drzewa. Wiedział,że to ja. W milczeniu znów uderzył mnie w bok,kolejny,kolejny. Gdy znowu mnie uderzył aż się cały zatrząsłem.
- Sorki! Teraz to już przesadziłem! - odsunął się przestraszony. Zaśmiałem się.
- Masz siłę chłopie! - zobaczyłem delikatny uśmiech na jego twarzy. Zamieniłem się w auto i odwiozłem go już do domu. Niech odpocznie. Gdy wróciłem do bazy sytuacja znacznie się poprawiła. Monica była już znacznie bardziej wyluzowana i wchodziła już do auta. Rose przybijała żółwika z Jackiem żegnając się. Smoke wrócił i opierał się kompletnie luzacko o jakąś starą poręcz której nie usuwaliśmy,Ben chował zeszyt do plecaka kątem oka patrząc na uśmiechniętego Hide'a który zamienił się w auto,zabrał go i odwiózł do domu,Monica i Rose również odjechały. Wypatrzyłem też Bee znacznie spokojniejszego. Również się wyluzowałem i podszedłem do Smockescreena. Chciałem mu podziękować za opiekę na Antarktydzie.
- Cześć młody - jakby dopiero teraz się ocknał i mnie zauważył.
- O cześć Loyal.
- Słuchaj...chciałem ci podziękować za opeikę na misji. Wydurniłem się.
- Spoko - spojrzal w dal - Co się wtedy stało?
- Zobaczyłem coś co nie chciałem widzieć,chyba ze zmęcznia jakiś nagły koszmar - starałem zabrzmieć się przekonująco chociaż w moim mniemaniu mówiłem prawdę - A zmieniając temat to gdzieś ty był?
- O tam i z powrotem - zaśmiał się - Słyszałem,ze sytuacja w bazie po fochach Hide'a nie była najlepsza.
- Niestety - westchnąłem ale było to już westchnienie ulgi,że jest teraz znacznie lepiej niż było rano. Wtedy przyjechał Hide.
- Cześć - uśmiechnął się do nas - Co robicie?
- Nic ciekawego - odpowiedziałem. Wtedy podeszli do nas Bee i Jackie.
- Czy komputer coś pokazał? - spytałem.
- Niet - Jackie pokręcił przecząco głową,a bi również piknął na nie. Zadecydowaliśmy więc żeby iść spać. Mimo tego wieczornego i miłego zdarzenia noc nie była zbyt przyjemna.
- Nie uciekaj Loyalu...chcę ci tylko pomóc...

czwartek, 21 lipca 2016

Rozdział 6 Odkryty sekret

Obudziłem się. Wszystko mnie bolało,a głowa najbardziej.  Nade mną stał Smoke. Zamartwiał się. Widać to było po jego rysach twarzy. Gdy zobaczył,że się obudziłem odetchnął z ulgą.
- Uff...w końcu. A już się bałem...Tylko Loyal weź mi powiedz co się stało - popatrzył na mnie wyczekująco ale ja milczałem i nie zważając na jego protesty ostrożnie podniosłem się na  nogi. Kręciło mi się w głowie więc musiałem szybko przysiąść. Smockescreen usiadł obok mnie.
- Słuchaj udało mi się połączyć z bazą ale ledwo otworzyłem usta by coś powiedzieć i zasięg się stracił - westchnął. Zacisnąłem zęby starając się nie reagować na ból. Niestety nie było to takie łatwe. Szybko wstałem na nogi. Nagle usłyszałem jakieś uderzenia. Wraz ze Smoke'iem obejrzeliśmy się w tym kierunku. Lód stopniowo pękał aż w końcu przejście uwolniło się ukazując...Terrora mierzącego w nas z blasteru.
- Jeżeli chcecie jeszcze zobaczyć swoją przyjaciółkę radzę wam iść ze mną - Smoke natychmiast wycelował w Cona z blasteru ale powstrzymałem go ruchem ręki. Był zdziwiony jednak schował broń.
- Dobrze pójdziemy...z tobą - z trudem uniosłem ręce na ile pozwalał mi ból głowy. Uśmiechnął się wrednie.
- I dobrze - poprowadził nas na zewnątrz i zmienił się w pojazd. My również to uczyniliśmy i pojechaliśmy. Komenderował gdzie mamy jechać,a sam był za nami. Gotów nas zabić i zgasić naszą iskrę...Pogoda poprawiła się ale stopniowo. Czyli mieli ją...Primusie niech jej nic nie będzie. Wszystko mi się rozmazywało. Nie miałem siły. Ale ona...nie zdążyłem jej jeszcze przeprosić za tą sytuację w sali treningowej. W końcu zatrzymaliśmy się na miejscu. Transformowaliśmy się. Zatoczyłem koło ale Smoke pomógł mi ustać się na nogach.
- Och czyżbyś był ranny? - Terr znowu celował nas z blasteru.
- Tak... - wysyczałem. ,,Na własne życzenie''dodałem w myślach. Czemu się tak załatwiłem? Mogłem już pozwolić by Opti...Optimus się odezwał.
- Och jak mi przykro - myślałem,że gdyby nie to,że byłem ranny(na własne życzenie) i mieli Ericę to bym mu bez wahania przywalił.
- Zamknij się - Smoke przejął inicjatywę. Tamten tylko się zaśmiał i popchnął nas do jaskini. Na zewnątrz już było kilka Vehiconów. Jak nas znalazł to nie wiem ale musiał nas długo szukać bo boty były już zamarznięte ale jednak miały siłę celować nas z blasterów. Con zniknął na chwilę,a potem pojawił się...z nikim innym jak ze Starscream'em. Bot trzymał Ericę. Patrzyła na mnie...jakby przepraszająco? To ja powinienem ją przeprosić.
- Dajcie ją - ponagliłem.
- I tak się wam nie przyda - Scream nagle się odezwał. Ercia posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Za bardzo nie zrozumiałem o co chodzi ale nie przejąłem się tym zbytnio.
- Koniec głupot. Oddajcie ją - wiedziałem,że to pułapka dlatego zacząłem wzrokiem szukać jakiegoś pola do ucieczki. Niestety wszędzie były Vehicony. A Scream przytykał Erice swoje pazury do gardła.
- Och a ty ciągle nie wiesz - zobaczyłem,że fembotka kopnęła go w kostkę ale Decept tylko mocniej ją przytrzymał.
- Co mam wiedzieć?
- Że ona pracuje dla Lorda Megatrona - jego wredny uśmiech nie schodził mu z twarzy. Smoke zareagował błyskawicznie.
- Czyli?
- Czyli to co słyszałeś smarkaczu - młody bot nie wytrzymał. Uruchomił blastery i zaczął strzelać w cony. Erica krzyczała,że to nie prawda. Ja jej wierzyłem. To nie mogła być prawda. Natychmiast uruchomiłem blaster i z prędkością światła walnąłem w cona. Ten osunął się na ziemię i chodź się nie ruszał to wiedziałem,że wciąż żyje. Podbiegłem do Erici i nie zważając na okropny ból głowy pomogłem jej wstać.
- Co on mówił?
- Chyba mu nie wierzysz - spojrzałem w jej oczy. Był w nich nie pokój. Zdrowy rozsądek mówił; ,,Decepticon'',a iskra ,,Autobot''.
- Nie wierzę - zwyciężyła iskra. Położyłem jej rękę na policzku - Wierzę tobie.  I przepraszam tamto na sali...
- Nie przepraszaj...
- Ej gołąbeczki! - nagle usłyszeliśmy głos Smoke'a. Strzelał w cony biegnąc do nas. Po drodze kopnął z nogi podnoszącego się Sreama - Pragnę wam przypomnieć,że walczymy! - spojrzał na Ericę - Spoko wierzę ci. Przecież byś nas nie zdradziła - uśmiechnął się do fembotki aż nagle jakby sobie coś przypomniał - A gdzie Terror? - faktycznie cona nie było. Jednak nie było co się zastanawiać. Zaczęliśmy strzelać do conów i staraliśmy nie przejmować się podejżaną nieobecnością fioletowego. Nie był on tchórzem jak Scream i nie uciekał z pola bitwy. Ale uwielbiał wzywać silne posiłki...Walczyliśmy i strzelaliśmy w cony. Powoli robiło się ich coraz mniej. Ja i Erica używaliśmy tez ostrzy i niekiedy przedziurawialiśmy jakieś Decepticony. Nagle...wszystkie Cony stanęły i spojrzały w górę. Zakrył nas cień. My również zadarliśmy głowy i...zbladłem. Nad nami unosił się wielki statek conów. Jednak z niego nie wypadły nowe Vehicony ale Terror. Uśmiechał się tryumfalnie. Z wnetrza statku tuż za nim wyleciał...Cybertroniański odrzutowiec,a po chwili transformował się w wielkiego robota o połowę większego ode mnie...Megatron.
- Lordzie Megatronie! - jęknął przerażony Starscream chwiejnie i niezdarnie wskakując na nogi i kłaniając się. Wszystkie Vehicony zrobiły to samo,a my cofnęliśmy się.
- No...mój plan jakoś nie wypalił. Ale i tak nie uda się wam odnaleźć kuźni Solusy - zbliżył się do nas,a my znowu cofnęliśmy się. Zauważyłem,że Erica jest najbardziej przestraszona. Złapałem ją za rękę by dodać jej otuchy. Ta tylko spojrzała na mnie błagalnie i przepraszająco.
- Wybacz...to nie wina Rose - na początku nie wiedziałem o co chodzi? Już nie zważałem na ból głowy który pulsował mi jakby mechanicznie.
- No cóż przynajmniej was zabijemy. Nawet udana robota...Erico... - ja i Somke podskoczyliśmy.
- Więc to prawda?! - spytał biały bot. Wściekły - Oszukałaś nas!
- Ja...ja...nie chciałam - cofnęła się do conów - Przepraszam...zwłaszcza ciebie Loyal... - moja iskra rozsypała się na maluteńkie kawałeczki. To cód,że jeszcze żyję. Nagle moja głowa zaczęła tak piekielnie nawalać,że aż się skuliłem i ukleknąłem na ziemie.
- Loyal! - Smoke usiadł obok i złapał mnie za ramię - Wszystko gra? - nie potwierdziłem i nie zaprzeczyłem. Na nic nie miałem siły. Megatron zaśmiał się przeraźliwie.
- Hah miło,że przede mną klęczysz, A co do ciebie Erico to...przyznam Star miał cię zabić ale jednak cię oszczędzę. Dobra robota. Prędzej czy później ten trzeci bot ruszy im na ratunek i jego też zabijemy. Tamtych ludzi też. Będzie spokój,a my będziemy mogli odszukać kuźnię - nie zwracałem nawet uwagi na krzyki Screama. Ewidentnie nie spodobała mu się opcja nie zabijania Erici. Megatron uciszył go tylko. Komandor conów gotował się ale już nic nie powiedział. Lord decepticonów podszedł do nas i wyciągnął swoje ostrze. Też wiedział...Tak jak Terror...
- Cóż drogi Loyalu... - Smoke stanął gotów do ataku ale wtedy zostały w niego wymierzone dziesiątki blasterów. Nie zważał na to ale na razie nie atakował. Przyglądał się tylko przywódcy Decepticonów mściwie.
- Nigdy nie będziesz drugim Prime'em - zwrócił się do mnie Megatron mściwie.
- Wiem to - przyznałem. On nawet nie chciałby żebym nim został...Szary Con zaśmiał się głośno.
- Ostatnie słowo? - przypomniało mi się to pytanie podczas ratowania Kev'a. Tym razem faktycznie było to moje ostatnie słowo.
- Tak... - nachylił się by je usłyszeć - Nie masz szans Megatronie - zebrałem wszystkie siły by stanąć na nogi i zaatakowac go ostrzem. Zaskoczony zdążył się uchylić ale wtedy otworzył się portal i przygwoździła go furgonetka która zamieniła się w Ironhide'a. Za nim wyskoczył żółty bot w czarne pasy. Brzęczał wściekle. Poznałem go. Ale chyba Smoke znał go jeszcze lepiej.
- Bumblebee! - krzyknął uradowany. Iron spojrzał wściekle na Ericę która skuliła się.
- Bee już mi wszytko opowiedział - botka skuliła się,a lord Conów wstał pewnie.
- O...ten kaleka - Bumblebee zapiszczał gniewnie - Heh...wyzywanie nic nie da. No cóż...pora się zbierać. Soundwave! - nagle pojawił się most ziemny i wszystkie cony do niego wbiegły nim zdążyliśmy zareagować. Erica także.
- Pomóżcie mi z nim! - krzyknał Hide podnosząc mnie. Po mojej drugiej stronie stanął Smoke.
- Jak nas znaleźliście?
- Trochę to było trudne ale się udało. Poza tym Monica odebrała wezwanie. W muzeum pojawił się Con - Schokwave który porwał szkielet Pterodactyla. Zgromił policjantów i gdyby nie Bee i Jackie byłoby po Monice i kilku innych policjantów którzy wtedy zemdleli więc nic nie widzieli - wytłumaczył Hide.
- Zaraz...powiedziałeś Jackie? - podchwycił Smoke -Weeljack?
- Pipipippi - zapiszczał Bee potwierdzająco - Pippipipi - wytłumaczył nam,ze nie wiadomo co z resztą drużyny. Po śmierci Prime'a rozdzielili się i wtedy ta dwójka napotkała siebie,a potem nas. Bee wytłumaczył,ze kuźnia Solusy była schowana na pewnej pustyni ale Prime sam ją potem przełożył tylko nie wiedzą gdzie. Poza tym Decepticony ukradły z muzeum szkielet dinozaura ponieważ chcą wykorzystać go do Dinobota. Były to boty zmieniające się w Dinozaury ale część podczas wojny uciekła,a druga część została zabita. Były po obu stronach.
- Dzięki za info Bee ale trzeba teraz pomóc Loyalowi - powiedział Smoke. I nim zdążyłem zareagować zostałem przeniesiony przez portal gdzie czekał faktycznie biały robot z czerwono - zielonymi pasami,dzieciaki i komendant Monica. Rose przepraszała. Mówiła,że nie chciał zdradzać Erici,że była to jej przyjaciółka.
- Spokojnie. Każdy chce mieć kumpli - uspokoił ją Weeljack. Kolejne cykle spędziłem w sali medycznej zdrowiejąc. Bee i Jackie oficjalnie należeli już do naszej drużyny. Wybaczono też Rose bo każdy by nie zdradził swego przyjaciela. Mnie bolało tylko jedno. I nie była to głowa...Bolało mnie oszukiwanie nas przez Ericę...

Rozdział 5 Tajemnica

Przejechaliśmy przez most i już po chwili byliśmy na mroźnej Artanktydzie. Szybko się transformowaliśmy.
- Rozdzielmy się. Ja,Kevin i Smoke idziemy w lewo. Erica i Rose w prawo - Smoke wyraźnie się cieszył na wieść,że idzie ze mną. Specjalnie tak zrobiłem. Poza tym nadal nie rozmawiałem z Ericą,a nie chciałem spięć na misji. Rozdzieliliśmy się i szybko ruszyliśmy w swoje strony.

Narracja trzecioosobowa

Po statku Conów spacerował Starscream z Terrorem i wyraźnie się o coś kłócili.
- To wszystko twoja wina! Gdyby nie ty nie musielibyśmy szukać  na mniejszą skalę! - wrzasnął szary do fioletowego.
- To było juz dawno. Nie rozpamiętuj tego - powiedział spokojnie ale wyraźnie był zdenerwowany.
- Muszę. Idziemy na Antarktydę. Za tą chmarą głupich bocików - prychnął lekceważąco - Megatron jest głupi! Serio sądzi,że tam będzie kuźnia Solusy?! Zwłaszcza...po co mamy tam być jak ONA jest z nimi
-  Ma dobry plan. A ta fembotka sama sobie nie poradzi. Zreszta i tak jest na chwilę. Po misji Lord ją wykończy. My też jesteśmy potrzebni. Z resztą nie ważne jaki Lord ma plan. I tak w końcu - przystanął i pokazał zaciśniętą pięść. Szary Con uśmiechał się wrednie. Musiał przyznać rację swemu rozmówcy.  Wystarczy tylko spokojniutko podążać za Autobotami...A gdy tamci znajdą kuźnię...nie będą mieli szans z chmarą Decepticonów,a ona i tak będzie na chwilę bo on Starscream później na rozkaz Lorda Megatrona ją wykończy. Bo i tak mu działała na nerwy...

Oczami Loyala

Szliśmy dalej przedzierając się przez lodowce. Kevin zaczął marznąć. My zresztą też. To nie był dobry pomysł by go tu zabrać. Skontaktowałem się z Hide'em.
- Cześć Iron. Uruchom portal. Kevin sobie nie radzi - spojrzałem na chłopaka. Próbował protestować ale wyraźnie szczękały mu zęby.
- To samo mówiła Erica. Rose już jest. Zaraz wysyłam most ziemny - po chwili pojawił się portal. Kev protestował ale wepchnąłem go do środka i wraz ze Smoke'iem ruszyliśmy już dalej sami. Szliśmy w milczeniu i nie działo się nic złego. Nagle odezwał się komunikator Erici.
- Halo? Loyal?
- Erica? Co się stało?
- To cony - usłyszałem,że strzela - Śledzą nas!
- Już jedziemy podaj nam współrzędne - szybko wyłączyłem komunikator.
- Co się stało?
- To Decepticony Smockescreen. Śledzą nas! Atakują Ericę! Jedziemy! - szybko zmieniliśmy się w auta i zaczęliśmy jechać. Nie mogliśmy zawieść Erici. A zwłaszcza ja. Niestety jak na złość współrzędne nie przychodziły i robiły się coraz zimniej. Coś się stało. Może ją trafili albo zabili...brr! Nie mogłem myśleć o takich rzeczach! Przyspieszyłem ale szło mi to coraz oporniej...Zamarzaliśmy...Na dodatek komunikatory przestały działać. Świetnie! To już kolejna poważna misja gdzie są jakieś problemy.
- Patrz jaskinia! - młody coś wypatrzył. Pochwaliłem go. Nie było szans szukać fembotki w taką pogodę. Nie pomożemy jej jeżeli sami zginiemy. Szybko wjechaliśmy do środka i zmieniliśmy w roboty. Wypatrzyliśmy jakieś głazy i zatamowaliśmy przejście. Ryzykowało to zamarznięciem wejścia i nie wydostaniem się ale tez dawało więcej ciepła bo zimny wiatr nie dostawał się do środka. Ale i tak było zimno. Smoke usiadł w kącie i cały się trząsł. Czułem się winny. Zwłaszcza,że go odtrącałem. Wszystko mnie przytłaczało. Było tego za dużo...Nigdy nie będę taki jak Op...jak On...nigdy...Zacisnąłem zęby...Nie można się poddać! Nie można!
- No i co teraz? - spytał Smoke z trudem pokonując władające nami zimno.
- Nie wiem... - przyznałem - Masz jakiś plan?
- Ja? - skinąłem głową. Smoke najwyraźniej bardzo się ucieszył.
- Tak. Nie wiem już co robić - jego zapał nagle zgasł.
- Niestety ja też...

Narracja trzecioosobowa

W jaskini byli już Starscream,Terror,Vehicony i...pewna fembotka. Czekali.
- Jesteś pewna,że przybędą? - spytał niecierplwiie komandor Decpeticonów - Czy może zrobiłaś nas w balona?
- Przyjadą. Prędzej czy później. Wysłałam im przecież współrzędne - uspokoiła go ruchem ręki.
- Mogło nie dotrzeć - zauważył.
- Wiem. Ale i tak przyjadą.
- A wtedy wykończę Loyala - warknął Terror.
- Ej! Ustaw się do kolejki - Scream oparł się o jaskinię. W iskrze tajemniczej botki coś poruszyło. Nie chciała by ginął...Nagle zaszkliły jej się optyki. Szybko zamrugała by nie pokazać słabości i tego,że zależało jej na Loyalu. I na Rose...Ona jako jedyna o tym wiedziała. I nie mówiła. Więc też zdradzała Autoboty. Też cierpiała nie mogąc zdradzać jej informacji. Zacisnęła pięści. Totalnie się pogubiła. Lecz nie mogła teraz odejść. Inaczej Cony zabiją ją szybciej...

Tymczasem w bazie wszyscy się niepokoili. Czas mijał,a nikt nie wracał. Jedynie Rose wiedziała co się dzieje. Ale nie mówiła. Nie mogła.
- Gdzie oni tak długo są? - zamartwiał się Ironhide - Spacerował po całym pomieszczeniu z rękami założonymi na plecy. Spojrzał na dziewczynę i Kevina.
- Dobrze,że wróciliście - popatrzył na Bena - Sprawdź czy są od nich jakieś wieści - chłopak spojrzał z wyraźną nadzieją na ekran. Potem odwrócił się i westchnął co znaczyło jednoznaczną odpowiedź: ,,nie''. Monica równiez się martwiła. Również chodziła po pomieszczeniu. Nagle zadzwonił jej telefon. Odebrała.
- Halo? Co? - jej oczy rozszerzyły się jak spodki - Już będę - zamknęła klapkę.
- Co jest? - spytał Ironhide.
- Muszę lecieć do pracy...Jakiś wielki robot zaatakował muzeum - pobladła. Wszyscy w pomieszczeniu zerwali się na równe nogi.
- No i świetnie - westchnął Hide - Jedź - pani komendant szybko skinęła głową i wybiegła z pomieszczenia.

Oczami Loyala

Wiedziałem. Wiedziałem,że wejście zamarznie. Waliliśmy w nie ile wlezie ale bez skutku. Obu nam z rąk zaczął wyciekać energon. Byliśmy wymordowani. Zwłaszcza Smoke. Był jeszcze młody i szybko się męczył. Upadł na podłogę i starał się miarowo oddychać,nie pokazywać,że jest wykończony. Ale wiedziałem,że udaje. Wszystko go bolało. Mnie zresztą też. Usiadłem obok. Tak mma wyglądać nasz koniec? Nagle znów pojawiła się wizja. Jakaś grota. Duża grota. Potem pojawiła się Jego twarz. Poważna. CHciał coś powiedzieć ale nie pozwoliłem mu. Zrobiłem gwałtowny ruch głową do tyłu.
- NIE!!! - wiedziałem,że za mną znajduje się ściana jaskini toteż po uderzeniu natychmiast się przebudziłem. Bolała mnie głowa. Ściana była w energonie...No i świetnie...Brawo Courage jesteś genialny.
- Trzynastu Prime'ów! - Smoke ukląkł obok mnie i starał zatamować wyciek - Co ci się śniło?! - milczałem. Odepchnąłem go i starałem wstać.
- Co jest?! Loyal co jest?! Primusie odezwij się! - stałem jak jakieś zombie. Nie kontaktowałem. Głowa mi pękała. Po chwili upadłem i widziałem tylko ciemność...

Narracja trzecioosobowa
- Gdzie oni są?! - wkurzył się Starscream.
- Pewnie utknęli - oświadczył spokojnie ale zdenerwowany Terror - A tak chciałem go sam wykończyć.
- Po co ich wzywałaś?! Mamy ich wykończyć czy szukać kuźni siedząc im na metalowym ogonie?! - Star zaczął się miotać po jaskini odpychając mocno Vehicony włażące mu w drogę.
- Megatron powiedział,że obie opcje będą dobre - wyjaśniła botka.
- Tak ale jak widać nie wykonujemy ani jednej! Zabije nas!
- Hmm... - Terror zmarszczył brwi - Idę ich poszukać - wstał i poszedł do wejścia.
- A poco?! I tak są martwi! - wrzasnął Scream. Na to słowo botce zrobiło się nie dobrze.
- Uwierz mi,że są. Nie poddadzą się tak łatwo -  przybrał formę pojazdu.
- Ale i tak nic ci nie powiedzą! - fioletowy nic nie powiedział tylko ruszył tak mocno,ze aż śnieg obił po  ścianach i wyjechał.
- Ech... - westchnął Scream - Lepiej zażyjmy energon. Tylko dzięki temu tu przeżyjemy - botka kiwnęła głową i wraz z innymi zaczęła czekać na jedzenie. Star'owi nie za bardzo się to podobało. ,,I tak po misji będziesz martwa'' pomyślał.